Quantcast
Channel: julialoveslife
Viewing all 104 articles
Browse latest View live

Jak robić ładne zdjęcia na bloga lub Instagram | pomysły na tło do zdjęć | ABC kompozycji

$
0
0
Hej :)

Po krótkiej przerwie zapraszam Was na post, o który prosiło mnie wiele osób. Od jakiegoś czasu regularnie dostaję maile z pytaniami, "jak robić takie fajne zdjęcia". Postanowiłam, że podzielę się z Wami swoimi doświadczeniami w tej dziedzinie i być może w ten sposób komuś pomogę :)

Od razu zaznaczę, że nie będę posługiwać się specjalistyczną terminologią, bo sama jestem totalnym laikiem. Nie dysponuję też drogim, profesjonalnym sprzętem. Zdjęcia, które widzicie na blogu są wykonywane aparatem systemowym (nie lustrzanką) - Sony Alpha 5000. Mam tylko jeden, podstawowy, ale za to dość jasny i stosunkowo szerokokątny (jak na sprzęt tego typu) obiektyw, który był w komplecie z aparatem - w aparacie Sony Alpha 5000 obiektywy można wymieniać, ale na razie jeszcze nie zdecydowałam się na taki zakup. Chcę Wam udowodnić, że można zrobić fajne zdjęcia, nawet jeśli mamy pewne ograniczenia techniczne :) Jestem zdania, że ładne zdjęcia da się zrobić nawet kompaktem lub aparatem w telefonie!



Po pierwsze - światło
_______________
Obecnie jest to moja największa bolączka - w moim aktualnym lokum jest dość ciemno, sprawy nie ułatwia też pora roku. Nie używam lamp (wyjątkiem są zdjęcia makijażu, które doświetlam małą lampą typu ring light montowaną na obiektyw - niestety się już psuje, bo to jakaś chińszczyzna) i rekomenduję wykonywanie zdjęć przy naturalnym świetle dziennym. Należy pamiętać, żeby nie robić fotek w ostrym słońcu. Efekt na zdjęciu powinien być miękki i naturalny. Dlatego trzeba znaleźć sobie miejsce przy oknie, odsłonić lekko firankę i...już :) 


Po drugie - tło
_______________
Żeby zdjęcie było estetyczne i przykuwało uwagę - po prostu - było miłe dla oka, warto trochę pogłówkować nad tym, jak wyeksponować fotografowany przedmiot za pomocą tła. Ja jestem fanką minimalizmu, dlatego nie przesadzam z ilością różnego rodzaju backgroundów na raz.  Lubię łączyć ze sobą różne faktury: futerko, drewno w stylu vintage, marmur, czerń i biel. Możecie posiłkować się tym, co znajdziecie w domu. Fajnym tłem może być podłoga, prześcieradło lub pościel, ulubiony sweterek, stara, drewniana skrzynka, podkładka na stół, a ostatecznie, nawet biały brystol (właśnie takiego tła używałam na początku). Polecam również zajrzeć do marketu budowlanego, tam znajdziecie okleiny do mebli lub ścian. Ja wykorzystuję okleinę "marmurkową" z Leroy Merlin i "drewnianą" kupioną w Lidlu. Jeśli szukacie fajnego, białego futerka, polecam słynny dywan z Ikei, dywan z Jyska, lub futrzaną poduszkę na krzesło z Jyska (tę ostatnią posiadam i używam do zdjęć).

Skarbnicą jeśli chodzi o tła jest też Pepco - szczególnie warte uwagi są różnego rodzaju podkładki na stół. Mam okrągłą w czarno-białe pasy i widziałam, że są dostępne teraz też inne wzory.


Po trzecie - dodatki
_______________
Żeby zdjęcie nie tak "płaskie", a bardziej wielowymiarowe, fajnie jest dobrać elementy, które uzupełnią całość. Świetnie będzie wyglądać swobodnie ułożony bukiet świeżych kwiatów, roślina w ładnej doniczce (ostatnio mam fazę na sukulenty). Moimi ulubionymi dodatkami są... choinkowe lampki led, cotton ballsy i świeczki. Sprawiają, że zdjęcie staje się klimatyczne :) Można dzięki nim uzyskać tzw. efekt bokeh przy ujęciach makro. Równie fajnie zdjęcie będzie uzupełniać drewniana deska, taca, kubek herbaty, dekoracyjne kamyczki lub biżuteria. Ogranicza nas w tym przypadku tylko nasza własna wyobraźnia :)


Po czwarte - obróbka zdjęć
_______________
Czasem bywa tak, że zdjęcie trzeba trochę podrasować. Nie musimy być mistrzami Photoshopa. Zwykle wystarczy poprawienie jasności, kontrastu i nasycenia kolorów. Osobiście staram się nie nadużywać wszelkiego rodzaju gotowych filtrów, w myśl zasady "less is more". Taka drobna korekta wymienionych przeze mnie parametrów jest możliwa do wykonania w najprostszych, darmowych programach graficznych. 


Po piąte - kompozycja
_______________
Kadrowanie, sposób wykonania ujęcia - to jedno. Bardzo popularne są obecnie zdjęcia typu "flat lay" - tzn. robione z góry i uważam, że świetnie sprawdzają się do fotografowania produktów. Równie efektowne są również zbliżenia - kto nie lubi efektu rozmytego tła? 




Ale najważniejsza jest kompozycja. Ta dobra przykuwa wzrok na dłużej. Na zdjęciu nie może się dziać ani za dużo, ani za mało. Należy zachować balans, by fotka nie była ani zbyt przeładowana, ani zbyt pusta. Warto przyswoić sobie podstawową zasadę trójpodziału. Starajmy się również ustawiać ostrość na bohaterze naszego zdjęcia :)


To już wszystko na dziś. Po więcej inspiracji zapraszam na mój Instagram :) 
Mam nadzieję, że post okazał się przydatny, jeżeli macie jakieś pytania lub swoje sprawdzone metody na fajne zdjęcia - koniecznie dajcie znać w komentarzach :)






Vichy - Idealia pod oczy | Pierwsze wrażenia

$
0
0
Mój poprzedni krem pod oczy właśnie się kończył, a ja nie miałam żadnego pomysłu na to, jakim produktem go zastąpić. Co jakiś czas przeglądałam fora i blogi w poszukiwaniu następcy, jednak nic konkretnego nie wpadło mi, nomen omen, w oko. Dlatego kiedy wypatrzyłam krem pod oczy z serii Idealia – postanowiłam go przetestować. Jakiś czas temu o tej serii było głośno, zarówno w internecie, jak i w kobiecej prasie, tym bardziej byłam ciekawa jego działania.

Vichy - Idealia pod oczy

Producent obiecuje,  natychmiastowe i długotrwałe działanie. Krem redukuje cienie pod oczami, wygładza linie i strukturę skóry oraz rozjaśnia skórę wokół oczu.  Skóra wokół oczu ma nabrać blasku, oznaki zmęczenia stać się mniej widoczne, a drobne zmarszczki zredukowane. Brzmi świetnie - dlatego podekscytowana przystąpiłam do testów. Ponieważ marka Vichy obiecuje, że krem działa od pierwszego zastosowania,  chcę podzielić się z Wami swoimi pierwszymi wrażeniami.



Na początku muszę przyznać, że bardzo spodobała mi się szata graficzna produktu. Eleganckie opakowanie ładnie prezentuje się na toaletce. Ciekawym rozwiązaniem okazało się zastosowanie higienicznego, silikonowego aplikatora. 


Ja jednak wolę krem wklepywać palcami ;). Produkt pozbawiony jest zapachu - w przypadku kremu pod oczy to bardzo dobrze. Krem ma beżowy kolor, ale zupełnie nie widać tego po nałożeniu na skórę. Przyjemna i lekka konsystencja zapewnia szybkie się wchłanianie. Produkt dobrze dogaduje się z korektorami, nie roluje się. Dlatego będzie idealny jako krem na dzień.


Przejdźmy jednak do działania. Podczas aplikacji możemy zauważyć przyjemne odczucie chłodu, co działa kojąco i odświeżająco. Efekt ten utrzymuje się przez jakiś czas. Bardzo ważny jest fakt, że krem nie podrażnił, ani nie uczulił mnie, nie pojawiły się żadne przykre niespodzianki i mam nadzieję, że tak pozostanie. Rozświetlenie jest zauważalne, ale subtelne - jak naturalny blask zdrowej skóry. Co prawda mam niewielkie cienie pod oczami, ale na efekt ich zniwelowania trzeba chyba trochę poczekać. Natomiast już teraz mogę stwierdzić, że nawilżenie moich okolic pod oczami stoi dzięki temu kremowi na zadowalającym poziomie i mam nadzieję, że efekt ten będzie ulegał stopniowej poprawie. Zniknęły suche miejsca, spojrzenie nabrało delikatnego blasku, a uczucie ukojenia i odświeżenia skóry wokół oczu utrzymuje się przez kilka ładnych godzin.

Więcej o produkcie znajdziecie tu: * KLIK *

Koniecznie dajcie znać, czy miałyście do czynienia z serią Vichy Idealia? A może wśród Waszych ulubieńców znajdują się inne produkty tej marki? Zdradźcie, jak Wy dbacie o okolice pod oczami :)



Moja toaletka i organizacja kosmetyków | Brimnes - IKEA

$
0
0
O własnej toaletce marzyłam od dawna, wielokrotnie wzdychałam do zdjęć z Pinteresta, czy Instagrama, a nawet zdarzało mi się oglądać room tour'y na YT, podziwiając kosmetyczne kąciki różnych beauty guru. Niestety, w mieszkaniu studenckim nie miałam warunków (ani funduszy), dlatego za toaletkę przez lata służyła mi... łazienkowa komoda z... Biedronki. Wiecie, taka z wiklinowymi koszykami. To rozwiązanie sprawdzało się naprawdę średnio, było zwyczajnie niewygodne, a malutkie szufladki z trudem mieściły moje kosmetyczne "zbiory". Dlatego, gdy tylko pojawiła się taka możliwość - postanowiłam spełnić swoje marzenie :)


toaletka IKEA Brimnes

Długo zastanawiałam się nad tym, którą toaletkę wybrać. Na początku miała być to słynna Malm z IKEA, ale ostatecznie postawiłam na toaletkę o mniejszych gabarytach  - Brimnses i małą komodę Malm. Ponieważ w sypialni zamontowane są półki we wnęce - wybrana przeze mnie opcja okazała się zupełnie wystarczająca. Do toaletki dobrałam stołek z IKEA, na podłodze leży biały, "futrzany" dywan - także z IKEA.


Brimnes podzielona jest na dwa segmenty. Szufladę i podnoszony blat, na którym zamocowane jest dobrej jakości lustro. Dzięki temu jestem w stanie ocenić makijaż również z dalszej perspektywy. 



Na toaletce stoi organizer z Biedronki (ale chcę go wymienić na coś lepszej jakości ze sklepu anela.pl.) Umieściłam w nim kredki do ust i oczu (niestety nie jest to idealne rozwiązanie, ale grunt, że nie wypadają :D), przed wykonywaniem makijażu stawiam sobie tam podkłady i gąbeczki typu BB - by mieć je w tym czasie pod ręką. 


Na wierzchu stoi również lusterko (notabene również nadaje się do wymiany, ale wciąż o tym zapominam - może jakieś polecacie?). 

Następnie mamy pędzle, które przechowuję w białych osłonkach na doniczki. W jednym "pojemniku" pędzle do twarzy, w drugim do oczu. Myję je dwa razy w tygodniu i dezynfekuję, aczkolwiek wiem, że powinny być schowane. Jednak tak mi jest wygodniej - nie przyszedł mi do głowy patent, jak je schować, by jednocześnie mieć je pod ręką. 


W szufladzie przechowuję palety cieni oraz jedną paletę róży. 



Przejdźmy teraz do tego, co kryje się pod tym podnoszonym blatem. Został tu zastosowany podział na przegródki. W pierwszej są produkty do ust - tradycyjne szminki oraz matowe pomadki w płynie. Oprócz tego, schowałam w tym miejscu korektory.



W kolejnej przegródce mamy produkty do oczu i brwi. "Mieszkają" one w organizerze z Biedronki. 



Następna jest przegródka z pudrami, różami, rozświetlaczami. Przechowuję tu również zestawy do makijażu ust z Lovely. 


W ostatniej przegródce są produkty do konturowania - bronzery. Niestety trochę trudno po nie sięgać, więc muszę zastanowić się nad innym rozwiązaniem.


W komodzie Malm przechowuję kosmetyki, których aktualnie nie używam (czekają na testy), różne urodowe gadżety i bibeloty, szczotki do włosów. Komoda wymaga organizacji, planuję zakup pojemników lub koszyczków - w tej chwili nie nadaje się do pokazania ;P


Na wierzchu stoi mój ulubiony obecnie krem do twarzy na dzień z Eveline, płyn micelarny z Garniera, płyn dwufazowy (który już się kończy) z Nivea, tonik z firmy Vianek (niestety dla mnie to totalny bubel...) oraz krem do rąk i waciki kosmetyczne. Do sypialni wpada naprawdę minimalna ilość światła, rolety podnosimy tylko w weekendy - czekam na lato, żeby zaznać trochę naturalnego światła również na tygodniu ;) Dlatego z kosmetykami stojącymi na wierzchu totalnie nic złego się nie dzieje. 

I jak podoba Wam się moja toaletka? Może coś byście zmodyfikowały? Czekam na Wasze sugestie i komentarze :) Lubicie tego typu posty? W przyszłości chciałabym wprowadzać więcej tematów z zakresu "home decor", co Wy na to?

LaSplash Velvet Matte Liquid Lipstick | Recenzja i swatche

$
0
0
Jeśli śledzicie mojego bloga od jakiegoś czasu być może udało Wam się zauważyć, że jestem miłośniczką matowych pomadek w płynie i gdy tylko mam okazję, chętnie testuję nowości.  Dziś chciałabym Wam przedstawić serię Velvet Matte od LaSplash, który udało mi się wygrać zestaw trzech pomadek w instagramowym konkursie. Jeśli jesteście ciekawe, jak sprawdzają się te pomadki, zapraszam do dalszej części posta.

LaSplash Velvet Matte Liquid Lipstick



Kolory
______________
Ponieważ miałam możliwość samodzielnego skompletowania zestawu, zabrałam się za oglądanie swatchy i testów na żywo na YT. Po krótkim zastanowieniu wybrałam:

Latte - ciemny nude wpadający w brąz z nutami mauve (może wypadać trochę "trupio" przy bardzo ciepłych typach urody)

Fantasy - zgaszona malina, brudny róż wpadający w ciepłą czerwień

Seductress - ciemny, brudny róż, lekko jagodowy, w chłodnej tonacji

LaSplash Velvet Matte Liquid Lipstick - Latte, Fantasy, Seductress


Konsystencja i aplikacja
_______________
Do tej pory nie spotkałam się z taką konsystencją - jest to bardzo gęsty muso-żel, który błyskawicznie zastyga, dlatego na początku aplikacja może sprawić problemy. Miewałam kłopoty z precyzyjnym wyrysowaniem ust, pomimo użycia konturówki. Jedynie kolor Latte ma rzadszą konsystencję, z którą przyjemnie się pracuje. Wolę chyba bardziej płynno-musowe konsystencje. Trzeba też uważać z ilością, którą nakładamy - wystarczy dosłownie minimum. Dokładanie produktu powoduje nieestetyczne warzenie się i rolowanie. 


Trzeba jednak przyznać, że pomadka jest tak mocno napigmentowana, że nie problemu z kryciem. Jeśli nałożymy produkt zdecydowanymi, pewnymi ruchami - wszystko będzie wyglądało ładnie. Jednak jeśli będą konieczne jakieś poprawki - musimy się liczyć z tym, że efekt może być nie taki, jakiego oczekiwałyśmy.

Trwałość i komfort noszenia
________________
Pomadki LaSplash są produktami o niesamowitej trwałości. Zastygają na mur beton i są praktycznie nie do ruszenia. Nie straszne im picie i jedzenie. Nie zostawiają nawet najmniejszych śladów na szklankach, są całusoodporne. Kolor utrzymuje się na ustach dosłownie przez cały dzień. Ale są niestety tego minusy. Pomadkę bardzo czuć na ustach. Możemy zauważyć ściągnięcie i uczucie lepkości. Jeśli macie problemy z przesuszaniem się ust - uważajcie. Pomadka może zrobić z nich rodzynki. Pierwszy raz zdarzyło mi się, by matowa pomadka tak mocno wysuszała moje usta. 


Jest jeszcze jeden minus - kiedy zjemy coś tłustego, pomadka zaczyna się kruszyć i rolować, tak jakby... łuszczyć, co naprawdę nie wygląda estetycznie, a w dodatku jest niekomfortowe. Pomimo tego wszystkiego kolor pozostaje na ustach, może więc zebrać delikatnie chusteczką zrolowaną warstwę pomadki i cieszyć się kolorem przez kolejne godziny.

Ogólna ocena
________________
Pomadki LaSplash mają boskie kolory, są niesamowicie trwałe i pięknie prezentują się na ustach przez wiele godzin. Ma to jednak swoją cenę w postaci możliwego przesuszenia i uczucia ściągnięcia ust. No i niestety to łuszczenie jest problemem - nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się to z żadną pomadką. Tak, czy inaczej, produkty z tej serii są warte uwagi, szczególnie, jeśli szukacie pomadki "nie do zdarcia" :)


Co myślicie o pomadkach LaSplash? Podobają Wam się te kolory? 

Pomysły na wiosenną dekorację wnętrz | Inspiracje

$
0
0
Czy Wy też nie możecie doczekać się wiosny? Ja mam wrażenie, że tegoroczna zima ciągnie się wyjątkowo długo, dlatego każdy promyk słońca i powiew cieplejszego wiatru sprawia, że na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Pomimo, że pogoda jest obecnie dość kapryśna (kilka dni temu nad Warszawą przeszła pierwsza wiosenna burza!), nic nie stoi na przeszkodzie, by trochę odmienić nasze mieszkanie i wprowadzić prawdziwie wiosenny nastrój do naszych wnętrz. Dziś chciałabym podzielić się z Wami moimi prostymi sposobami na "wiosnę w domu".

Kwiaty, kwiaty i... nie tylko
________________
Nie ma chyba nic bardziej "wiosennego", niż żywe, cięte kwiaty wstawione do wazonu. Ja uwielbiam tulipany, są to chyba moje ulubione kwiaty, kojarzą mi się z okresem przedwiośnia, czasem, kiedy natura budzi się do życia.  Ale taką kwiatową dekorację można urozmaicić lub zinterpretować zupełnie inaczej. Bardzo podobają mi się kwiatowe kompozycje np. z hiacyntów. Pięknie i bardzo wiosennie może wyglądać również kilka gałązek bazi i forsycji, wiele uroku ma też gipsówka. Wszystko to świetnie prezentuje się nawet w prostym słoiku :)














Nie wiem, jak Wy, ale ja bardzo lubię kiełki. Na kanapki, do sałatki, ale również w formie wiosennej dekoracji w kuchni. Równie pięknie prezentują się zioła w doniczkach, które oprócz walorów wizualnych stanowią zdrowy, aromatyczny dodatek do przyrządzanych przez nas potraw. Warto wprowadzić trochę zieleni, która nie tylko cieszy oko, ale ma swoje praktyczne zastosowanie w kuchni :)

Wprowadź trochę koloru!
________________
Kolejnym prostym sposobem na wiosenne odświeżenie mieszkania jest wprowadzenie akcentu kolorystycznego w postaci dodatków. Czy to odcienie pastelowe, czy nasycone - ożywią nawet najbardziej ponure wnętrze. Bardzo fajnie w tej roli sprawdzają się kolorowe poduszki, zasłony, wszelkiego rodzaju narzutki i obrusy, podkładki pod talerze,  kolorowe świeczki zapachowe. 



By urozmaicić posiłki i nadać im bardziej wiosennego charakteru, możemy zdecydować się na kolorową zastawę. Szklanki, miseczki, talerze - co tylko przyjdzie nam do głowy. Tańszą alternatywą będą na przykład kolorowe serwetki. Poza tym, warto spożywać świeże owoce i warzywa, które same w sobie są dekoracją każdego posiłku. Takie dodatki nie tylko pięknie wyglądają, ale również dodają pozytywnej energii :)



Odmień swoją ścianę
________________
Możemy oczywiście złapać za farbę i wałek i pomalować pewien obszar na wybrany przez nas, wiosenny kolor, ale są też prostsze i mniej czasochłonne sposoby na taką metamorfozę. A może, na przykład, powieśmy na ścianie obraz, a konkretnie... fotoobraz na płótnie. 



Jest to produkt gotowy do zawieszenia na ścianie (boki również są zadrukowane), wykonany z wysokiej jakości płótna malarskiego typu Canvas. Koniecznie zapoznajcie się z ofertą firmy Foto4U, która wykonuje cyfrowe odbitki zdjęć, fotoprezentyfotoobrazy na płótnie, czy np. kalendarze. Produkt projektujemy sami, w bardzo prostym kreatorze, mamy do wyboru wiele formatów. Dużym plusem jest również krótki czas oczekiwania, możliwość dostawy do domu lub odbioru w jednym z kilku tysięcy punktów na terenie całej Polski. Dzięki temu możemy odmienić swoją ścianę za pomocą zaledwie kilku kliknięć :) 


Koniecznie dajcie znać, jak Wy przygotowujecie się do zbliżającej się wielkimi krokami wiosny. Planujecie jakieś drobne metamorfozy Waszych mieszkań? Może podzielicie się swoimi sposobami na wprowadzenie wiosennego klimatu?

Test drogeryjnych korektorów! | Catrice Liquid Camouflafe, Maybelline Affinitone, Kobo Modeling Illuminator, Colection Lasting Perfection

$
0
0
Wracam po dłuższej nieobecności, mam nadzieję, że już na dobre :) Dzisiaj przygotowałam dla Was zestawienie jasnych, drogeryjnych korektorów - a więc produktów łatwo dostępnych i stosunkowo tanich. Wśród nich są perełki, ale znalazł się również bubel. Ponieważ wiosenne promocje w naszych drogeriach zbliżają się wielkimi krokami, warto przekonać się, który z nich jest godny uwagi, a który lepiej sobie odpuścić.


Catrice Liquid Camouflage, 110

Kosmetyk kultowy, ale jedni go kochają, inni nienawidzą. W internecie na jego temat możemy znaleźć skrajne opinie, choć przeważają chyba jednak te pozytywne. Jedno jest pewne - korektor, jak na drogeryjną półkę cenową zapewnia naprawdę dobre krycie.


Poradzi sobie z zasinieniami pod oczami, zaczerwienieniami, dobrze sprawdzi się również w roli bazy pod cienie. Jego niewątpliwą zaletą jest trwałość -  jest to produkt zastygający i wodoodporny, utrzymuje się na skórze cały dzień, a co najważniejsze - przez wiele godzin prezentuje się po prostu bardzo ładnie. Nie musimy się obawiać nieestetycznego zbierania w zmarszczkach i załamaniach skóry, korektor nie zrobi nam "ciacha", nie warzy się. Kremowa, dość gęsta konsystencja i świeży, kwiatowy zapach sprawiają, że przyjemnie się z nim pracuje. Jednym zdaniem - korektor idealny (?)

Niestety, nie ma róży bez kolców. I tak jest również w tym przypadku. Ogromną wadą tego produktu jest to, że naprawdę bardzo ciemnieje na skórze.  Zaraz po nałożeniu ma stosunkowo jasny, beżowy odcień, wpadający niestety w różowe tony. Nie wiem, co takiego Catrice dodaje do swoich kosmetyków, ale ich dwa "flagowe" produkty cierpią na tę samą przypadłość. Okropnie wręcz się utleniają. O ile jednak podkładu nie jestem obecnie w stanie używać solo (robi na twarzy efekt przedawkowania soczków marchewkowych), tak korektora używam dość często i akurat u mnie prezentuje się znośnie pod względem kolorystycznym. Zanim zdecydujecie się na zakup - sprawdźcie, jak kolor będzie się zmieniał pod wpływem kontaktu ze skórą. Dobra wiadomość jest taka, że na rynku pojawił się odcień 005 i na pewno będę na niego polować.

Trzeba też uczciwie dodać, że korektor potrafi przesuszyć delikatne okolice oczu i pod oczami (tak właśnie stało się z moimi powiekami, dlatego chwilowo go odstawiłam). Poza tym, nie jest to produkt wydajny - ciężko wydobyć jego resztkę z opakowania.

Maybelline Affinitone, 01



Jeden z najbardziej popularnych drogeryjnych korektorów. Ma piękny, ciepły, jasnobeżowy odcień, konsystencję bardziej płynną (ale nie lejącą).Zapewnia raczej średnie krycie, ale dzięki temu jest również komfortowy w noszeniu. Nie wysusza, nie ściąga delikatnej skóry pod oczami. W przeciwieństwie do poprzednika, nadaje się również do rozświetlenia wybranych partii twarzy. Ładnie wygląda przez do kilku godzin, jednak po całym dniu może wchodzić w zmarszczki i załamania, a nawet po prostu znika. Nie sprawdza się dobrze jako baza pod cienie. Jego zaletą jest to, że nie ciemnieje (a jeśli już, to naprawdę delikatnie). Dzięki niemu osiągnięcie naturalny efekt, spojrzenie będzie wyglądało na świeże i wypoczęte, a nasza skóra nie będzie obciążona. Myślę, że jest to korektor wart polecenia, jeśli nie macie problemów z wyraźnymi cieniami pod oczami.


Kobo Modeling Illuminator, 101



Niestety teraz będzie już mniej zachwytów. Korektor od Kobo to taki mały koszmarek. Ma jasny, beżowy kolor, wyraźnie idący w stronę różu. Przyjemna, kremowa konsystencja dawała jednak nadzieję, że może nie będzie z nim tak źle. Niestety, korektor nie daje praktycznie żadnego krycia. W moim przypadku nie nadaje się więc pod oczy. Ze względu na swój mocno różowawy kolor nie mogę go również używać do rozświetlania (a taka, według zapewnień producenta, jest jego podstawowa funkcja). Poza tym trwałość tego korektora stoi na bardzo niskim poziomie. Już po 2-3 godzinach można zauważyć rolowanie, plamy, smugi. Ja nie polubiłam się z tym korektorem.


Collection 2000, Lasting Perfection, 1



Jest dostępny w angielskich drogeriach, dostaniecie go też online. Odnośnie tego korektora mam naprawdę mieszane odczucia. Przez wiele dziewczyn porównywany jest on do Catrice Liquid Camouflage i faktycznie coś w tym jest. Podobna konsystencja i krycie, jednak ten z Collection ma jaśniejszy, cieplejszy odcień, który na szczęście minimalnie tylko ciemnieje. Niestety nie wygląda tak ładnie pod oczami. Wiele razy robił u mnie efekt ciastka i nieestetycznie się warzył, a po kilku godzinach zbierał się również w zmarszczkach. Nie dogaduje się też z moim ulubionym pudrem pod oczy - Ben Nye oraz kremem pod oczy. Stosowany solo (bez kremu) i zagruntowany minimalną ilością pudru na sucho wygląda jednak dość dobrze, utrzymuje się przez cały dzień na skórze. Trzeba się trochę pobawić, by uzyskać satysfakcjonujący efekt. Mam takie przemyślenia, że gdyby Catrice robiło korektor w tym odcieniu, co ten z Collection, a produkt by nie oksydował, byłby to korektor idealny.


Poniżej możecie zobaczyć zestawienie wszystkich kolorów zaraz po nałożeniu oraz po kilku minutach od aplikacji. Jak łatwo zauważyć, najbardziej ciemnieje korektor z Catrice...



Koniecznie dajcie znać, jacy są Wasi ulubieńcy. Trafiłyście już na korektor idealny?
A może miałyście do czynienia z którymś z opisywanych przeze mnie? 
Czekam na Wasze komentarze :)

Nowości od Eveline Cosmetics | minirecenzje produktów

$
0
0
Kochani, witam się z Wami w ten deszczowy wieczór. Po przerwie zapraszam Was na prezentację wiosennych nowości od Eveline Cosmetics. Jakiś czas temu otrzymałam paczkę od marki i miałam chwilę, by przetestować ich produkty w różnych warunkach. Ponieważ promocje w drogeriach zbliżają się wielkimi krokami, odpowiem na pytanie, czy te produkty są godne uwagi.




Eveline Cosmetics, All in one - Rose, Eyeshadow Palette

Na pierwszy ogień idzie ta śliczna paleta, która od razu zachwyciła mnie kolorami. Nie miałam w swoich skromnych zbiorach palety w stylistyce brudnego, chłodnego różu i taupe. Paleta jest wykonana z plastiku, nie wiem, czemu, ale mam zawsze spore kłopoty z jej otwieraniem. Do palety został dołączony dwustronny aplikator (gąbeczka + pędzelek), jednak ja nigdy nie używam takich "dodatków". Pigmentacja stoi na przyzwoitym poziomie. Maty mają aksamitną konsystencję, można swobodnie budować ich intensywność na powiece, dobrze się blendują i nie robią plam. 


Kolory ładnie się ze sobą łączą. Nie jestem jednak przekonana do cieni połyskujących, które są dość suche i mają w sobie spore drobinki brokatu. Myślę, że paleta będzie fajnym rozwiązaniem dla osób o niewygórowanych oczekiwaniach, w szczególności tych dopiero zaczynających z makijażem, ponieważ jest łatwo dostępna i przyjemnie się z nią pracuje.  Przyda się też miłośniczkom delikatnego podkreślania oka na co dzień. Pozytywnie zaskoczyła mnie również ich trwałość - utrzymały się praktycznie 8 godzin, dobrze współpracują z bazą od Eveline Cosmetics, o której za chwilę :). Trzeba też przyznać, że dobór kolorów jest naprawdę trafiony, odcienie bardzo mi się podobają.

Eveline Cosmetics, All Day Ideal Stay 8w1 - baza pod cienie

Od jakiegoś czasu moją jedyną bazą pod cienie był płynny kamuflaż od Catrice lub korektor z Collection * test drogeryjnych korektorów - klik *. Miałam zamiar wypróbować bazę innej marki i już prawie wrzuciłam ją do koszyka, ale wydarzył się bardzo miły zbieg okoliczności i tak w moje łapki wpadła baza od Eveline Cosmetics. Ma przyjemną, kremową konsystencję, nie jest ani za rzadka, ani za gęsta. Ładnie wyrównuje koloryt powieki oraz wygładza ten obszar. 


Zauważyłam, że delikatnie podbija kolory cieni, ułatwia blendowanie (nie jest tępa i lepka jak niektóre bazy). Przedłuża trwałość cieni o kilka godzin, ale czy o 24?  Po 8 godzinach cienie zebrały się delikatnie w wewnętrznym kąciku, ale nie było tragedii - zaznaczam, że mam bardzo tłuste powieki i w zasadzie jeszcze żadna baza nie dawała mi nieskazitelnego efektu przez tak wiele godzin. Uważam, że jest to dobry, łatwo dostępny produkt, wart swojej ceny.

Eveline Cosmetics, All in one - mascara

O tym, że tusze do rzęs marki Eveline Cosmetics są uznawane za produkty wysokiej jakości - wiadomo nie od dzisiaj. Nie inaczej jest również w tym przypadku. Stosunkowo duża, silikonowa szczoteczka pięknie rozczesuje rzęsy, wydłuża je, a nawet odrobinę podkręca. 

Możemy się więc cieszyć wachlarzem rzęs i nie wydawać majątku na tusze marek selektywnych. Trwałość jest na wysokim poziomie, nic się nie kruszy, ani nie osypuje w ciągu dnia. Nie zauważyłam też odbijania się tuszu na powiekach. Mogę serdecznie Wam ten produkt polecić.

Eveline Cosmetics, Precious Oils Lip Elixir 8in1 - olejek do ust push up effect

O tym cudeńku usłyszałam pierwszy raz na kanale Katosu, która porównywała produkt od Eveline Cosmetics do słynnych olejków z Clarins. Ja nigdy olejków z Clarins nigdy nie próbowałam, ale mogę powiedzieć, że te od Eveline Cosmetics są bardzo fajne. 

Może efektu "push up" nie zauważyłam (no, ewentualnie taki delikatny, optyczny, bo lśniące usta zawsze wyglądają na pełniejsze), ale produkt ten przynosi ukojenie po całym dniu noszenia matowej pomadki. Nawilża i wygładza usta, dając efekt wypielęgnowanych, miękkich ust. Do tego ładnie pachnie, niedużo kosztuje - polecam :)


W mojej paczuszce znalazł się jeszcze płyn micelarny oczyszczający płyn micelarny dla cery normalnej i mieszanej ale ponieważ dopiero zaczęłam go stosować,  opinią na jego temat podzielę się z Wami za jakiś czas na moim Instagramie - serdecznie zapraszam do obserwowania :)


Co sądzicie o tych produktach? Lubicie markę Eveline Cosmetics? 





Buty na sezon wiosna/lato 2017 | jakie wybrać?

$
0
0
"Mam już wystarczająco dużo par butów" - nie powiedziała nigdy żadna kobieta  ;) Jakiś czas temu zrobiłam wiosenne porządki w szafie i okazało się, że w istocie, z obuwiem wiosenno-letnim u mnie krucho. Postanowiłam więc zrobić mały research i podzielić się jego wynikami z Wami. Zakup butów na wiosnę i lato nie zawsze jest prosty. W dalszej części wpisu postaram się zwrócić uwagę na najważniejsze aspekty tego problemu.

Buty na wiosnę i lato 2017

Po pierwsze - wygoda

Brzmi to może jak "oczywista oczywistość", ale sama niejednokrotnie dałam się zwieść pięknie wyglądającym butom, które już podczas pierwszego ukazywały swoje prawdziwe oblicze, wyrządzając moim stopom dotkliwe szkody.



Gdy termometr wskazuje coraz więcej kresek, musimy mieć świadomość, że nawet najdrobniejsze niedopasowanie lub lekkie uwieranie urasta do stopnia wielkiego problemu. Najlepiej byłoby, żeby w letnim obuwiu stopa mogła oddychać, ale wiadomo, że czasami musimy mieć zakryte buty, bo np. tego wymaga dress code w naszej pracy. Dlatego postawmy na buty lekkie, dobrze wykonane, z wysokiej jakości materiału. Skutki nieodpowiednio dobranego obuwia mogą być opłakane. 

Na co zwrócić uwagę przy zakupie obuwia na wiosnę i lato?

U mnie najlepiej sprawdzają się buty wykonane ze skóry naturalnej. Wiem, że wiele osób ze względu na przekonania nigdy po ten rodzaj materiału nie sięgnie, ale z własnego doświadczenia wiem, że wszelkiego rodzaju materiały typu skóra ekologiczna nie zdawały egzaminu. Warto zwrócić uwagę na to, by ze skóry wykonane były wszystkie elementy buta - zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Jeśli jesteście przeciwnikami skóry naturalnej, postawcie na inne materiały wysokiej jakości - unikajmy tych sztucznych tworzyw nieznanego pochodzenia. 



Nie kupujmy butów z myślą, że "na pewno się rozchodzą"

Trzeba pamiętać, że latem, pod wpływem temperatur, nasze stopy często puchną i buty, które ledwo były w sam raz, nagle stają się za małe. Jeśli mamy wątpliwości, lepiej chyba wybrać rozmiar większy.

Uwaga na zamki i inne ozdoby  

Miałam kiedyś śliczne sandałki, tzw. "gladiatorki" i wybrałam się w nich raz na uczelnię. Wracałam boso... tak mocno mnie obtarły. Miały z tyłu, na pięcie zamek, który dał o sobie znać w upalny dzień. Lepiej postawić na minimalizm na co dzień, im mniej potencjalnych elementów mogących wywołać obtarcia, tym lepiej. Bardziej ekstrawaganckie buty na wysokich szpilkach lepiej zostawić na specjalne okazje :)

________________________________

Wszystkie opisane wyżej kryteria spełniają buty, które możecie znaleźć na https://www.sklepkamil.pl. Jest to firma, która działa od 1990 roku i posiada sieć sklepów obuwniczych na terenie województwa małopolskiego. W swojej ofercie posiadają najlepsze polskie marki obuwnicze, m.in. Badura, NIK - Giatoma Nicccoli, Conhpol, Senso, R. Polański i wiele innych. Od 2006 roku firma prowadzi również sprzedaż online.





O prawidłowym doborze obuwia możecie poczytaj również tutaj: https://www.sklepkamil.pl/obuwie-letnie. Więcej modeli od tych klasycznych po najbardziej zwariowane znajdziecie tu: *KLIK*.

Koniecznie dajcie znać, jakie Wy wybieracie obuwie na wiosnę i lato :) 
Jakie fasony najchętniej nosicie? 




Blend it! czy Beauty Blender? | Porównanie dwóch najpopularniejszych gąbeczek do makijażu

$
0
0
Cześć, co u Was? W końcu udało mi się znaleźć chwilę, żeby wrócić na bloga :) Dzisiaj pogadamy sobie o gąbeczkach do aplikacji (nie tylko) podkładu. Od kiedy używam tego typu produktów, wszelkie pędzle do podkładu poszły w odstawkę! Zapraszam na recenzję porównawczą Blend it! i Beauty Blendera.


Krótka historia o poszukiwaniu gąbeczki idealnej

Moją pierwszą gąbeczką do makijażu była Real Techniques Miracle Complexion Sponge, która służyła mi kilka miesięcy i byłam z niej bardzo zadowolona. Kiedy na mojej gąbce z RT pojawiły się pierwsze uszkodzenia i pęknięcia, postanowiłam przetestować inny produkt - gąbkę mało znanej wówczas polskiej marki Blend it!. Moje pierwsze wrażenia były bardzo pozytywne, efekt, jaki uzyskiwałam za jej pomocą był zbliżony do tego, jaki osiągałam dzięki gąbce z RT. Jednak mój zachwyt nie trwał długo, pierwsze pęknięcia  na jej powierzchni pojawiły się po kilku dniach, po kilku tygodniach zaczęła się dosłownie kruszyć podczas mycia. Nieco rozczarowana, korzystając z promocji w Sephorze, zaopatrzyłam się w oryginalny Beauty Blender. I to był strzał w dziesiątkę!


Blend it zamiennik Beauty Blendera

Jaki jest oryginalny Beauty Blender?

Byłam trochę zaskoczona, kiedy po rozpakowaniu paczuszki moim oczom ukazało się malutkie, fioletowe "jajeczko". To jest ten słynny BB? - pomyślałam i niemal natychmiast przystąpiłam do testów. Gąbka po zmoczeniu oczywiście robi się większa. Gdy jest sucha, w dotyku przypomina materiał piankowy, pod wpływem wody staje się bardziej miękka. Jej struktura jest porowata, dzięki czemu pochłania nadmiar produktów (ale ma to wpływ na ich wydajność, nie da się ukryć, że dość mocno "wypija" wszelkie kremowe i płynne produkty).

Blend it vs Beauty Blender

Beauty Blenderem najlepiej jest aplikować produkty ruchem stemplującym, ale w zasadzie możecie robić to w dowolny sposób - jak Wam wygodnie. Podkład wklepany BB wygląda bardzo naturalnie. Nasza cera wygląda nieskazitelnie, widoczność porów jest zminimalizowana, krycie możemy budować. Beauty Blender nie robi żadnych smug, prześwitów, rozprowadza produkty równomiernie. Nie ma możliwości uzyskania efektu maski, produkty nakładane Beauty Blenderem idealnie stapiają się z cerą.

Blend it! - idealny zamiennik słynnego Beauty Blendera?

Moje pierwsze doświadczenia z marką Blend it! były średnie. Dałam im jednak drugą szansę i zamówiłam marmurkową wersję kolorystyczną tej gąbeczki (mój pierwszy egzemplarz to wersja różowa).

Gąbeczka Blend it! jest większa od Beauty Blendera, jej struktura jest mniej porowata i bardziej "mięsista", trudniej ją ścisnąć, ponieważ jest mniej miękka od BB (ta w wersji różowej strukturą bardziej przypominała Beauty Blender i bardzo szybko zaczęła się sypać i kruszyć - może producent trochę ulepszył materiał?). Wydaje mi się, że pochłania przez to mniej produktu, ale zdarza się przez to zrobić czasem kleksa z podkładu w miejscu, którego nie chcemy. Na szczęście łatwo to potem rozprowadzić i wspominam o tym przez moje czepialstwo ;)

Blend it recenzja

Efekt, jaki osiągamy przy pomocy Blend it! jest naprawdę bardzo zbliżony do tego, który uzyskać możemy przy pomocy Beauty Blendera. Różnice są tak subtelne, że trudno je zauważyć. Z mojej obserwacji wynika jednak, że ten pożądany efekt flawless łatwiej uzyskać dzięki Beauty Blenderowi. Gąbeczką Blend it! trzeba się troszkę bardziej "namachać", zdarza się, że podkład może delikatnie powchodzić w pory albo nieco się rozmazywać (gdy stemplujemy gąbką Blend it!), co nigdy nie zdarzyło mi się używając Beauty Blendera. Ale są to naprawdę niuanse, o których piszę, by być jak najbardziej rzetelna :)

Co z trwałością i utrzymaniem?

Obecnie używam mieszanki podkładów Revlon Colorstay i Catrice Liquid Coverage. Obydwie gąbki myję za pomocą olejku z Isany. Z całą pewnością gąbkę Blend it! zdecydowanie łatwiej umyć. Wszelkie zabrudzenia znikają niemal od razu. Beauty Blender jest bardziej wymagający, sądzę, że wynika to z jego porowatości, po prostu podkład mocniej się "wżera" w jego strukturę. 

Gąbeczek używam na zmianę, więc są eksploatowane w równym stopniu, z małą przewagą Beauty Blendera. Beauty Blendera używam od ponad pół roku, gąbeczkę Blend it! kupiłam ok. 3 miesiące temu. Na Beauty Blenderze widać dwa delikatne pęknięcia, z Blend it! na razie nic się nie dzieje. 

Beauty Blender recenzja

Którą gąbkę wybrać? Czy opłaca się kupować oryginalny Beauty Blender?

Różnice w użytkowaniu oraz  efektach osiąganych za pomocą tych dwóch gąbek są minimalne. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy warto płacić około 60-70 złotych za oryginalny Beauty Blender. Dla wielu osób jest on nie do zastąpienia. Ja jednak uważam, że  zarówno Blend it! jak i gąbeczka z Real Techniques są godne polecenia i powinny spełnić oczekiwania nawet osób najbardziej wymagających. Czy kupię jeszcze oryginalny BB? Myślę, że za jakiś czas tak. Aczkolwiek praca z Blend it! jest na tyle przyjemna, że w najbliższym czasie, gdy BB się zużyje, sięgnę po kolejną gąbkę z Blend it! ;)

Jestem ciekawa, jakie Wy macie przemyślenia na ten temat.
Uważacie, że warto kupować Beauty Blender? 
Lubicie aplikować podkład gąbkami?

Weekendowy Mix | Sudio Sweden - Regent | Meet Beauty Conference | 13 powodów

$
0
0
Hej!

Wracam na bloga po dłuższej nieobecności - jeśli obserwujecie mnie na Instagramie - na pewno znacie powód :) Dwa tygodnie temu, 10 czerwca, powiedzieliśmy sobie z moim już-mężem sakramentalne "tak". Czas przygotowań był tak intensywny, że wszystkie pozostałe obowiązki i hobby musiały poczekać. Ale już jestem i wracam do Was z nową energią i mnóstwem pomysłów na nowe posty :)

Pomyślałam, że zacznę od mojej ulubionej blogowej serii i zostawiam Was z urodowo-lifestylowym "Weekendowym Mixem" :)

Sudio Sweden - Regent

Te piękne słuchawki śniły mi się po nocach, zauroczył mnie ich minimalistyczny design. Kiedy wreszcie do mnie dotarły - oniemiałam. Model Regent jest bowiem nie tylko piękny, ale również bardzo solidnie wykonany. Wszystkie elementy są doskonale spasowane, nic nie trzeszczy - da się odczuć, że są to słuchawki w wyższej półki. 

słuchawki Sudio Sweden Regent
białe słuchawki

Produkt był zapakowany w porządne pudełko, w którym znalazłam, poza słuchawkami rzecz jasna, przewód USB do ładowania, instrukcję obsługi oraz płaski przewód AUX. Miłą niespodzianką okazał się również prezent w postaci nakładek do nauszników, dzięki którym w prosty sposób możemy spersonalizować swoje słuchawki. Moja wersja nakładek w wersji "white marble" idealnie komponuje się z casem na telefon, który wygląda bardzo efektownie, a do tego dobrze chroni moje urządzenie :)

Słuchawki
Jakość dźwięku stoi na najwyższym poziomie. Dźwięk jest wręcz krystaliczny, niczym nie zniekształcony. Pięknie brzmią soprany, a basy nie dominują, średnie tony również bez zarzutu. Plusem jest to, że słuchawki świetnie wygłuszają dźwięki otoczenia, ale również te, emitowane przez siebie. 

Słuchawki działają przez wiele godzin, dobrze trzymają się głowy - nie spadają, myślę, że można się w nich wybrać niezbyt intensywny jogging. Jedynym minusem jest to, że odrobinę uciskają przy wielogodzinnym słuchaniu muzyki. 


marmurkowy case na telefon

Największy plus? Bezapelacyjnie wygoda! Bezprzewodowe słuchawki są idealnym rozwiązaniem dla osób, które czuły się ograniczone kablem. Tutaj możecie wykonywać wiele czynności, które  przy tradycyjnych słuchawkach byłyby problemem. Produkty Sudio Sweden znajdziecie tu: www.sudioswedem.com/pl 

najlepsze słuchawki

Z całego serca polecam bezprzewodowe słuchawki Sudio Regent :) Mam też dla Was niespodziankę:

KOD RABATOWY -15% NA WSZYSTKIE PRODUKTY SUDIO SWEDEN
LOVESLIFE15


Meet Beauty Conference

Podczas jednego z majowych weekendów miałam okazję uczestniczyć w Konferencji Meet Beauty, która odbyła się w Nadarzynie pod Warszawą. Nie mogłam się doczekać tego wydarzenia, był to mój pierwszy (i mam nadzieję nie ostatni) blogowy event. Atmosfera była świetna, tyle osób, które dzielą tę samą pasję, zebrane w jednym miejscu - to nie mogło się nie udać! :) 

Ewa Grzelakowska-Kostoglu
Golden Rose

Miałam okazję wysłuchać wykładu o budowaniu własnej marki w sieci Ewy - Red Lipstick Monster, która okazała się na żywo bardzo pozytywną i mega otwartą osobą. Następnie uczestniczyłam w warsztatach organizowanych przez Golden Rose, które prowadziła moja mistrzyni z zakresu makijażu - piękna Karolina Zientek. Warsztaty dotyczyły konturowania twarzy (na sucho i na mokro), w akcji mogłyśmy zobaczyć również nowości Golden Rose do konturowania.


Później udałyśmy się do części targowej -  w tym samym czasie odbywały się bowiem Targi Beauty Days. Najbardziej kolorowe były stoiska paznokciowe, pozytywnie zaskoczyła również marka Bandi, która sprezentowała nam cudowne kosmetyki, o których przeczytacie na blogu już wkrótce.

Z konferencji, oprócz wspomnień, wiedzy i nowych znajomości, przywiozłam kilka ogromnych toreb wypełnionych po brzegi cudownymi produktami, o których będę Wam na pewno sukcesywnie wspominać w kolejnych wpisach. 



W szczególny sposób chcę pozdrowić Karolinę, Gosię, Kamilę i Martę, z którymi spędziłam najwięcej czasu :)

Konferencja Meet Beauty

13 powodów - serial, który warto zobaczyć

Muszę przyznać, że początkowo z dużą rezerwą podchodziłam do tej produkcji. Wydawało mi się, że to kolejny, infantylny serial dla nastolatek. Bardzo jednak się pomyliłam. Przypomniały mi się czasy szkolne i to, jak okrutni potrafią być dla siebie rówieśnicy. Zastanawiające jest też to, jak wielki wpływ mogą wywrzeć na nas wydarzenia, które miały miejsce kilkadziesiąt lat temu. Czasami nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, że nasze niektóre "dorosłe" zachowania, maja swoją genezę w szkolnej przeszłości. Wydawać by się mogło, że to nic nieznaczące gesty, spojrzenia, kilka złośliwie wypowiedzianych zdań, ale okazuje się, że naprawdę to wszystko może zmienić czyjeś życie. Trzeba też zdawać sobie sprawę, że młody umysł często wszystko odczuwa "za bardzo". Młodemu człowiekowi może się wydawać, że nigdy już nie będzie lepiej, że ten zły czas, to stan permanentny, który nigdy nie ulegnie poprawie, że nie czeka go już nic dobrego, ponieważ nie ma tej perspektywy, którą mają osoby z większym życiowym bagażem doświadczeń. 

Serial polecam właściwie każdemu (chyba, że obecnie przeżywacie bardzo trudny okres w Waszym życiu - wtedy odłóżcie seans na lepszy czas). Warto na chwilę się zatrzymać i pomyśleć, jak krucha może być nasza psychika, gdy ktoś celnie trafi w jej najsłabszy punkt. 

13 powodów recenzja

13 powodów to również genialny soundtrack i świetna obsada. Rola Claya - znakomicie zagrana przez znanego mi z "LOST" (grał syna Jacka w alternatywnej rzeczywistości) Dylana Minette, w końcu mogłam również podziwiać zjawiskową Kate Walsh (znana z "Prywatnej Praktyki" oraz "Grey's Anatomy" jako Addison). Serial nie jest wolny od wad. Chwilami dłuży się i irytuje, ale generalnie warto go zobaczyć, a najlepiej, gdy po seansie, chwilę się nad nim zastanowimy.

To już wszystko na dziś :)
Koniecznie dajcie znać, co sądzicie o słuchawkach Sudio Sweden Regent!
Jeśli byłyście na Meet Beauty - czekam na Wasze wrażenia :)
A może ktoś z Was oglądał już "13 powodów"? Co myślicie o tym serialu?
Czekam na Wasze komentarze, do następnego!

Home decor Haul | Jysk | Biedronka | dekoracje do domu

$
0
0
Hej!

Uwielbiam wizyty w sklepach wnętrzarskich. W głowie układam sobie nieśmiałe plany na urządzenie naszego własnego mieszkania (nie mogę się tego doczekać!), podpatruję aranżacje. Niestety w chwili obecnej nie mam zbyt wielkiego pola do manewru, jeśli chodzi o wygląd naszego obecnego lokum. Na szczęście nawet wynajmowane wnętrze można w prosty i efektowny sposób dostosować do naszego stylu, dodać mu trochę ciepła, by czuć się jak u siebie. Dlatego raz na jakiś czas wyszukuję w sklepach dodatki i dekoracje, którymi urozmaicam trochę mieszkanie. Dzisiaj pokażę Wam zakupy ze sklepu Jysk oraz...  z Biedronki ;) 

home decor haul

Żywe kwiaty są cudowne i nie da się ich zastąpić. Kiedy tylko mam okazję, kupuję kwiaty cięte (ostatnio goszczą u mnie od tygodnia piękne goździki w kolorze fuksji). Żywe kwiaty potrzebują jednak światła, a nasze obecne lokum nie należy do tych dobrze nasłonecznionych. Kilka doniczkowych kwiatów niestety tego nie przetrwało... Dlatego skusiłam się na sztuczne rośliny, z których stworzyłam sobie kompozycję i wstawiłam do prostego, szklanego wazonu. 

dekoracje w stylu skandynawskim

Ponieważ dni ostatnio uciekają mi jak szalone, sprawiłam sobie kalendarz, tylko trochę mniej standardowy - żeby codziennie zmieniać datę i zachować świadomość upływającego czasu.

kalendarz dekoracje

Taca dekoracyjna z marmurowym motywem również pochodzi z Jysk, niestety nie mogłam już znaleźć tego produktu na ich stronie.

Nie wiem, jak Wam, ale mi bardzo podobają się aranżacje ze świecącymi lampkami, cotton balls - nawet zwykłe choinkowe lampki led świecą się u mnie cały rok - uważam, że to nadaje klimatu nawet w letnie wieczory ;) Wypatrzyłam sobie te cudowne, "metalowe" lampki w kształcie kuli. Na żywo wyglądają naprawdę pięknie ;)

Do mojego koszyka trafiły też dwie nieduże ramki - czekają, aż dostaniemy zdjęcia ze ślubu :) W Jysk jest akurat fajna promocja, a ramki same w sobie wydają się porządnie wykonane ;)

ramka cytaty

styl botaniczny
W ubiegłym tygodniu zauważyłam bardzo fajne gadżety w Biedronce. Wiem, że były dostępne naprawdę różne dodatki do domu, udało mi się kupić kilka pięknych podkładek, które nie tylko świetnie prezentują się na zdjęciach, ale są z twardej, grubej tektury, łatwo je umyć, więc będą urozmaiceniem na naszych stołach. Na IG widziałam też fantastyczne kubki z Biedry, niestety nie udało mi się ich dorwać...

dekoracje biedronka

Na deser zostawiłam coś, o co często dostaję pytania na IG. Piękne, mięciutkie mini-kocyki "chunky blanket" w kolorze pudrowego różu i szarości wykonała dla mnie przemiła Spiżarnia Pomysłów, którą znajdziecie też na Instagramie pod tą samą nazwą. Te cudowne kocyki służą mi głównie do zdjęć oraz jako dekoracja kanapy, ale równie dobrze sprawdzają się jako poduszki. Jeśli myśleliście (bo wiem, że czytają mnie też panowie ;)) o zakupie takich "chunky blankets", polecam gorąco odezwać się do Spiżarni Pomysłów ;)

Lubicie wpisy z serii 'home decor'?
Koniecznie dajcie znać, czy wypatrzyliście ostatnio jakieś fajne dodatki do domu!
Zapraszam też na mój   * I N S T A G R A M *, gdzie codziennie czekają na Was inspiracje :)


Ulubieńcy czerwca | Organique, MAC Cosmetics, Golden Rose, Bielenda | + ulubieńcy niekosmetyczni

$
0
0
Cześć!

Czas   n a p r a w d ę   szybko leci, wręcz ucieka. Jeszcze nie tak dawno na ulicach zalegały resztki śniegu i słońce nieśmiało tylko wychodziło zza chmur (i warszawskiego smogu), a dziś termometry wskazują ponad 25 stopni - jednym zdaniem: w końcu przyszło lato :)

Flatlay style

Czerwcowy Wielki Dzień

Czerwiec był dla mnie miesiącem wyjątkowym. Dokładnie miesiąc temu odbył się nasz ślub i choć w pewnym momencie miałam wrażenie, że wszystko dzieje się się jak na wariackich papierach, ostatecznie ceremonia była piękna, a zabawa weselna naprawdę udana.

Ale kilka dni przed "tym wielkim dniem" wydawało mi się, że czeka nas ślubna katastrofa... Instruktor tańca kolejny raz odwołał (ostatnią) lekcję - nerwowe smsy i telefony, bo przecież mieliśmy tylko dwie lekcje po 45 minut i w ostatniej chwili zmieniliśmy piosenkę. Na szczęście właściciel szkoły tańca uratował sytuację i dokończyliśmy układ. Zatańczyliśmy bez żadnej pomyłki eleganckiego i prostego walca angielskiego (chociaż udało się nam nawet zrobić podnoszenie!).

Firma, której zleciłam wydrukowanie winietek zrobiła to źle, topper na tort przyszedł połamany, a drewniane litery na nasz stół się przewracały. W ostatniej chwili robiliśmy też plan stołów i roszady związane usadzeniem gości.

wedding inspirations photo

Jednak ostatecznie wszystkie te drobne sprawy, które wtedy wydawały się wielkim problemem, teraz z perspektywy czasu są błahostkami, którymi nie warto się przejmować. Najważniejsze jest przecież niewidoczne dla oczu :)

I w tym miejscu chciałam zapowiedzieć ślubną mini-serię na blogu - skupię się na tych technicznych aspektach i rozwiązaniach, które u nas sprawdziły się świetnie i być może kogoś zainspirują. Pierwszy post z tej serii już w przyszły weekend, więc jeśli Wy lub osoby Wam bliskie, planujecie ślub w bliższej lub dalszej przyszłości, a może po prostu lubicie czytać na takie ślubne tematy, to zapraszam :)

Koncert marzeń

Tydzień po ślubie czekało nas kolejne fantastyczne wydarzenie - ot, taki prezent od nas dla nas :) 18 czerwca na Stadionie Narodowym zagrał mój ulubiony zespół - Coldplay. I chociaż od jakiegoś czasu nie do końca przemawia do mnie ich twórczość (wolę po prostu ich starsze piosenki), to pod względem wizualnym i muzycznym jest to zdecydowanie spektakularne show. Chris Martin i reszta zespołu tworzą widowisko na najwyższym możliwym poziomie. 

Coldplay w Polsce

Ledowe opaski święcące w różnych kolorach, efekty świetlne, laserowe, sztuczne ognie, konfetti - oprawa koncertu cieszy oko i bosko wygląda na zdjęciach. Ale koncert to przede wszystkim muzyka i kontakt zespołu z publicznością - a to chłopakom wychodzi najlepiej. To już mój ich drugi koncert i mam nadzieję, że nie ostatni. Bawiliśmy się znakomicie :)

Kosmetyczni ulubieńcy

Teraz chciałabym od razu przejść do moich ulubieńców kosmetycznych tego miesiąca, poznajcie moje czerwcowe perełki ;)

Organique - pianka do mycia ciała mango

Tę piankę mam już od dłuższego czasu, jednak po przeprowadzce do Warszawy zupełnie o niej zapomniałam. Ma cudowną konsystencję przypominającą aksamitny, piankowy mus. Zapach jest piękny, ale niezbyt intensywny, mango jest wyczuwalne delikatnie. Nie jest to więc przesłodzona papka, dlatego idealnie nadaje się nawet podczas upałów.

kosmetyki o zapachu mango
Pianka do mycia o zapachu mango

Pod wpływem wody pianka przybiera bardziej płynną postać, delikatnie myje i otula przyjemnym zapachem skórę. Nie wysusza, wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że pielęgnuje skórę, która wydaje się jakby gładsza i pełna blasku. Zapach utrzymuje się na skórze dość długo, ale nie jest to nic dominującego.

Minusem produktu jest jego wydajność. Moim zdaniem nie sprawdza się do codziennego używania, ale raz na jakiś czas, gdy chcemy zapewnić sobie miłe doznania pod prysznicem (jak to brzmi!), pianka z pewnością będzie fajnym dodatkiem do tej rutynowej czynności ;)

MAC Cosmetics - Matte Lipstick - Mehr

Na swoją pierwszą pomadkę z MAC czaiłam się chyba od kilku lat, kiedy zobaczyłam u Pixiwoo kolor Ruby Woo ;) Jednak zawsze były ważniejsze wydatki albo ciekawsze produkty to wypróbowania. Ale w końcu w mojej kolekcji znalazł się pierwszy "maczek". Wybrałam piękny, brudny róż - odcień Mehr. Jest to pomadka idealna na co dzień, jej kolor to po prostu "lepszy kolor naszych ust".

Mac Cosmetics Matte Lipstick Mehr

Nie jest to najtrwalsza pomadka na świecie. Mimo że ma matowe wykończenie, to jej trwałość nie może równać się z zastygającymi matowymi pomadkami w płynie. Ale plusem jest to, że ładnie, równomiernie się zjada. Nie wysusza ust, nie podkreśla suchych skórek, można ją z łatwością dołożyć i poprawić, więc idealnie sprawdza się jako pomadka do torebki (bo poza swoimi właściwościami ładnie wygląda).

Jeśli szukacie podobnego koloru, to sprawdźcie nr 10 z Matte Lipstick Crayon z Golden Rose. Poza tym Agnieszka Bloguje napisała kiedyś świetny wpis nt. zamienników tej pomadki :)

Golden Rose - Prime&Prep Lipstick Base - baza pod matowe pomadki

A skoro już jesteśmy przy matowych pomadkach - z konferencji Meet Beauty przywiozłam m.in. to cudo, które jest nowością marki Golden Rose.


Według mnie sprawdza się zaskakująco dobrze. Może nie ma wielkiego wpływu na przedłużenie trwałości pomadki, ale wygładza i nawilża usta, dzięki czemu nawet najbardziej zastygające i wysuszające pomadki wyglądają na ustach znacznie lepiej. Jeśli macie problemy z przesuszaniem ust lub matowe pomadki nie wyglądają na Waszych ustach tak dobrze, jakbyście tego chciały - ten produkt może się Wam spodobać. U mnie zmniejsza widoczność zmarszczek i załamań skóry, daje poczucie komfortu i ułatwia aplikację pomadek. Spróbujcie, może i Wam się sprawdzi ;)



Bielenda - Pearl Base - Perłowa baza pod makijaż

Tę bazę miałam ochotę wypróbować od dawna, w pewnym momencie na IG zrobiło się o niej głośno - myślę, że głównie przez jej efektowny wygląd. To prawda, perłowa baza z Bielendy to ozdoba każdej toaletki, aż szkoda używać ;) Ale używać jej warto, bo wygładza skórę, ułatwia aplikację podkładu (podkład fajnie się do niej "przyczepia"), delikatnie rozświetla, ale jednocześnie nie powoduje błyszczenia, jak wiele baz o tych właściwościach. Spokojnie mogą jej używać nawet cery z tendencją do przetłuszczania.

Baza pod makijaż Bielenda

Do tej pory nie zapchała mojej cery, daje uczucie delikatnego nawilżenia. Jednocześnie nie zauważyłam, żeby poprawiała koloryt. Nie ma też większego wpływu na przedłużenie trwałości podkładu. Ale fajnie się z nią pracuje, ma przyjemną, żelową konsystencję i podkład wygląda na niej bardzo ładnie. Ja jestem z niej zadowolona i lubię jej używać, nawet jeśli nie jest to najlepsza baza świata :) Myślę, że dla uzyskania lepszej trwałości makijażu należy stosować bazy o innych właściwościach.

Dajcie znać, czy używałyście któryś z tych produktów - jaka jest Wasza opinia?
Co fajnego przydarzyło się Wam w czerwcu?


Jak kupować na wyprzedażach? | letnie wyprzedaże 2017 | haul

$
0
0
Wyprzedaże w sieciówkach trwają w najlepsze i kuszą cenami. Do tej pory ze sklepów zwykle wychodziłam z pustymi rękami. Towar wydawał mi się przebrany, wchodząc do sklepu zastawałam wielki chaos i bałagan, a na wieszakach smętnie wisiały pojedyncze sztuki i tzw. "szmatki", więc już na wejściu odechciewało mi się zakupów. Nie miałam nigdy żadnego planu, szłam z postanowieniem, że wezmę coś, jeśli wpadnie mi w oko, najlepiej żeby był to ciekawy, oryginalny fason, którego nie odważyłabym się kupić w cenie regularnej, z obawy, że nigdy go nie założę. I tym sposobem wracałam z centrum handlowego z kwaśną miną, ale za to mój portfel był zadowolony ;)

letnie wyprzedaże 2017 haul zakupowy

Tym razem postanowiłam się do wyprzedaży dobrze przygotować, uznałam, że to fajna okazja, żeby trochę odświeżyć swoją garderobę. I dzięki temu pierwszy raz udało mi się upolować dokładnie to, czego szukałam. Chcecie poznać mój przepis na udane wyprzedażowe łowy? Zapraszam do dalszej części wpisu ;)

Zainspiruj się

Zanim ruszę do sklepów, pierwszym krokiem jest dla mnie wykonanie małego rekonesansu w sieci. Zaglądam na różne blogi (wyszukując je po prostu dzięki frazie, którą widzicie w tytule tego posta), odwiedzam także kanały na YT (najczęściej są to przemiłe, "lubelskie" dziewczyny z Loveandgreatshoes oraz Anette ideaforfashion, która de facto również jest z Lublina, dodatkowo prowadzi bloga). Dzięki temu mam pewien pogląd na to, "co w trawie piszczy", a bardzo często wypatrzę jakąś ubraniową perełkę. 


Ustal budżet i... płać gotówką

Odkąd opracowałam swój system ewidencji wszystkich wydatków, mam kontrolę nad budżetem. Dlatego ustalenie kwoty, którą mogę wydać na zakupy, nie stanowi dla mnie problemu. Bardzo ważne, wręcz kluczowe jest ustalenie limitu, którego nie możemy podczas wyprzedaży przekraczać. Najłatwiejszym sposobem jest podjęcie gotówki (odliczonej kwoty) i pilnowanie, by do tej kwoty nie dokładać. Płacenie kartą z całą pewnością jest wygodniejsze, możemy też łatwo sprawdzić w historii rachunku co, gdzie, kiedy i za ile kupowaliśmy, ale niestety dopiero po fakcie. Trzeba też przyznać, że przyłożenie karty do terminala mniej nas "boli". Krótko mówiąc - transakcje autoryzowane kartą to łatwy sposób wydawania pieniędzy. Kiedy w portfelu mamy tylko odliczoną kwotę, kupujemy rozsądniej, nie dokładamy tu 10 zł, tam 30 (znacie przecież powiedzenie: "grosz do grosza..." ;p). 

Zrób listę zakupów

To jest chyba klucz do sukcesu podczas zakupów na wyprzedażach. Zanim wybierzemy się do galerii na łowy, przejrzyjmy to, co mamy w szafie. Może nasze ulubione czarne rurki nie są już takie czarne? Może brakuje nam zwykłych, basicowych t-shirtów, które można zestawić na właściwie każdy możliwy sposób? Warto podczas wyprzedaży uzupełnić braki w naszej garderobie i postawić na tzw. ubrania bazowe i uniwersalne. Wielokrotnie byłam w sytuacji, że zauroczyła mnie jakaś ładna bluzka, a po powrocie z zakupów okazywało się, że zupełnie do niczego nie pasuje... 

noevision opinie

Zwróć uwagę na jakość

Przez sieciówki podczas wyprzedaży przewijają się tysiące ludzi. Nie wszyscy dbają o to, by nie zostawić po sobie śladów. Plamy po podkładzie lub szmince, pourywane guziki, wystające nitki, a może coś się pruje? Po wyjściu z przymierzalni postarajmy się dokładnie obejrzeć wybraną rzecz, najlepiej blisko źródła światła. Unikniemy dzięki temu przykrych niespodzianek :)

A teraz chciałabym Wam pokazać perełki, które udało mi się upolować w trakcie letnich wyprzedaży.
Potrzebowałam przewiewnych, materiałowych spodni, 2-3 bluzek, balerin i sandałów oraz bluzy na chłodniejsze wieczory (jak się okazuje, przydaje się ona również w ciągu dnia - takie mamy w tym roku lato...)

spodnie Bershka loveandgreatshoes

Spodnie pochodzą z Bershki, są to cygaretki, które pierwszy raz wypatrzyłam u Loveandgreatshoes. Nie były co prawda towarem przecenionym, ale uznałam, że je Wam pokażę - są naprawdę świetne. Sprawdzają się zarówno do stylizacji casualowych, jak i bardziej eleganckich. Dobrze się noszą, nawet w trakcie upałów, po praniu nie dzieje się z nimi nic złego. Są dostępne w różnych wersjach kolorystycznych, cena to 89 zł.

Bluza w kolorze brudnego, pudrowego różu jest ze Stradivariusa. W mojej garderobie nie było ani jednej bluzy. Po prostu nigdy nie znalazłam takiej, w której chciałabym wyjść do ludzi. Ta jednak jest wyjątkowa. Mięciutka, z materiału, który się nie mechaci oraz nie mnie. Poza tym, jak na bluzę, wygląda naprawdę stylowo. Jestem nią zachwycona! Czy mówiłam już, że kupiłam ją za 30 zł? ;) Bo właśnie na tyle została przeceniona. Cena regularna to ok. 100 zł.



3 bluzki (w kolorze fuksji z Bershki, szara i bordowa w białe wzory z H&M). Mają przyjemny materiał, łatwo je zestawić z innymi częściami garderoby.

bluzka H&M

Buty (baleriny i sandały) zostały kupione na noevision.pl podczas wielkiej, wakacyjnej akcji promocyjnej -25%. Niestety na realizację zamówienia czekałam ponad 3 tygodnie, a finalnie okazały się o rozmiar za małe. Aktualnie czekam na wymianę na większy rozmiar. Pomimo, że zaoszczędziłam ok. 150 zł, miałam pewne przemyślenia odnośnie bezpieczeństwa zakupów przez internet, co zainspirowało mnie do przygotowania osobnego wpisu na ten temat.

Lubicie wyprzedaże? Udało się Wam upolować coś fajnego? 
Co sądzicie o moich "łupach"?   


Il Salone Milano | The Legandary Collection | Magnificent Shampoo, Memorable Mask, Eternal Leave-in Spray

$
0
0
Jakiś czas temu otrzymałam pięknie zapakowaną paczkę z produktami nieznanej mi wcześniej marki Il Salone Milano. Produkty, które dostałam do testów są przeznaczone do pielęgnacji włosów farbowanych - a ja w marcu zrobiłam swoją pierwszą koloryzację. Bardzo subtelne sombre na moich niemal czarnych włosach dodało fryzurze lekkości, włosy wyglądają na naturalnie muśnięte słońcem. Zależało mi na tym, by ten efekt utrzymał się jak najdłużej, dlatego z ciekawością i dużymi nadziejami przystąpiłam do testowania serii The Legendary Collection.


Może na początku przybliżę Wam filozofię marki. Il Salone Milano to włoska marka specjalizująca się w kosmetykach do pielęgnacji włosów. Warto podkreślić, że są to kosmetyki profesjonalne, a ich tradycyjna receptura oparta jest na stosowaniu wysokiej jakości protein pochodzenia naturalnego.

The Legendary Collection to profesjonalna formuła zawierająca proteiny mleka o właściwościach ochronnych,  proteiny pszenicy, które zmiękczają włosy i przywracają im zdrowy wygląd oraz wyciąg z bambusa, o właściwościach ochronnych i wzmacniających, przywraca włosom moc i elastyczność, a także dostarcza ceramidów.


Przejdźmy jednak do konkretów. Po tej linii kosmetyków do włosów oczekiwałam przede wszystkim utrzymania ich w dobrej kondycji, przywrócenia miękkości i blasku (przed rozpoczęciem stosowania tych produktów moje włosy przeżywały akurat trochę gorszy czas), ale również utrzymania efektu koloryzacji. Czy linia The Legendary Collection spełniła swoją rolę?

Magnificent Shampoo

Zgodnie  z obietnicami producenta szampon dzięki naturalnym ekstraktom z ryżu oraz filtrom UV miał zapewnić moim włosom zachowanie koloru, jedwabistość, świetlistość, miękkość oraz łatwość układania.


Do testów otrzymałam pełnowymiarowy produkt, opakowanie z pompką, o pojemności 1000 ml. Muszę przyznać, że taka duża butla nie należy do najbardziej poręcznych, dlatego zdarzało mi się czasem sięgać po inny szampon, który akurat miałam w zasięgu ręki. Jednak bardzo się starałam stosować go co najmniej kilka razy w tygodniu, w ciągu tych dwóch miesięcy. 

Moje pierwsze wrażenia były bardzo pozytywne, piękny zapach, który kojarzył mi się z produktami pochodzącymi z salonów fryzjerskich. Co najfajniejsze, zapach ten dość długo utrzymuje się na włosach. 

Po użyciu szamponu włosy rzeczywiście były bardziej miękkie i przyjemne w dotyku. Na minus zaliczam to, że kilka razy miałam problem z jego dokładnym spłukaniem, przez co włosy były nieco obciążone. Jednak zdarzało się tak tylko wtedy, gdy się spieszyłam. Dużym plusem jest to, że szampon nie wypłukiwał koloru z moich włosów, ponieważ koloryzacja utrzymuje się w stanie idealnym. 

Memorable Mask

Maska ma według zapewnień producenta gwarantować głęboki i intensywny kolor. Dzięki ekstraktom z ryżu chroni włosy, by kolor pozostał świetlisty jak pierwszego dnia.


Maskę stosowałam 1-2 razy w tygodniu i tutaj, podobnie jak w przypadku szamponu, zdarzało mi się, że w pośpiechu niedokładnie ją spłukiwałam i wtedy włosy były trochę obciążone. Jednak poza tym moje wrażenia są pozytywne. Włosy były po jej użyciu miękkie i gładkie oraz lśniące, a kolor rzeczywiście pięknie się zachował.

Spray Leave-In

Odżywki w sprayu to moja ulubiona forma dbania o kondycję włosów. Są łatwe i szybkie w użyciu, ułatwiają rozczesywanie. Odżywka w sprayu od Il Salone Milano przede wszystkim ma chronić nasze włosy przed szkodliwym promieniowaniem UV i zachować efekty koloryzacji. 


Byłam tym produktem nieco zawiedziona, ponieważ zupełnie nie ułatwiał rozczesywania, a moje włosy mają tendencję do plątania. Poza tym, mam wrażenie, że atomizer dość ciężko "chodzi". Jednak chciałabym zwrócić uwagę na pozytywy - odżywka nie obciążała moich włosów, pięknie pachniała (zapach naprawdę długo się utrzymuje) i miała wpływ na przedłużenie efektów koloryzacji. 


Podsumowując, seria The Legendary Collection dbała o moje włosy, zapewniła poprawę ich wyglądu oraz ogólnej kondycji. Trzeba również podkreślić, że ta "legendarna" linia kosmetyków pięknie zachowała efekty koloryzacji, a na tym również bardzo mi zależało. Wisienką na torcie był zapach tych produktów - po ich użyciu czułam się, jakbym dopiero co wyszła z salonu fryzjerskiego, a chyba każda z nas lubi to uczucie pięknych, pachnących i zadbanych włosów :)

Czy znacie markę Il Salone Milano? Stosowałyście kiedyś te produkty?
A może podzielicie się swoimi sposobami na piękne, zadbane włosy i głęboki kolor?
Czekam na Wasze komentarze ;) 
Udanego tygodnia!


Seria Ślubna | moja stylizacja: suknia, fryzura, makijaż, dodatki

$
0
0
Niecałe dwa miesiące temu powiedzieliśmy sobie z (już) mężem sakramentalne "tak". Muszę Wam się jednak do czegoś przyznać... Nigdy nie miałam marzeń związanych ze ślubem, nie wyobrażałam sobie, że powinien wyglądać tak, czy inaczej. Krótko mówiąc - z całą pewnością nie jestem dziewczyną, która snuje wizje o sobie, ubranej w ogromną, szeleszczącą podczas chodzenia "bezo - princessę", otoczoną dodatkami w kolorze pudrowego różu i diademem na głowie. Ba, nawet nie bardzo miałam ochotę na welon. 



Ślub zaplanowany był na 10 czerwca, ale poszukiwania sukni ślubnej rozpoczęłam pod koniec 2016 roku. Jeżeli planujecie w najbliższym czasie ceremonię, zorientujcie się, jaki jest czas oczekiwania na realizację zamówienia sukni, jeśli planujecie suknię uszyć, dowiedzcie się, jak z dostępnością terminów w wybranym przez Was miejscu. W moim przypadku na termin czerwcowy musiałam zapisać się pod koniec grudnia 2016 roku. Później zabrakłoby już miejsc. 

Miałam w głowie luźne pomysły odnośnie tego, jak chciałabym wyglądać tego dnia. Jeśli chodzi o suknię, wymarzyłam sobie koronkową górę i gładki, zwiewny dół. Byłam w kilku miejscach w Lublinie, jednak podczas przymiarek zupełnie nic nie przykuło mojej uwagi. Wszystkie mierzone przeze mnie suknie wydawały mi się jakieś takie ciężkie i przytłaczające. Trafiłam na szczęście do Lady in White w Lublinie, gdzie od razu spodobały mi się właściwie wszystkie wystawowe modele. Najfajniejsze było to, że mogłam sobie dowolnie modyfikować wszystkie elementy - tak właśnie powstał mój indywidualny projekt ;).





Na górze koronka, bogato zdobiony, dość głęboki dekolt i zwiewny dół, z jedwabnego muślinu, na to jedna warstwa delikatnego, jak mgiełka tiulu, żeby delikatnie podnieść dół i nadać mu lekkości. Suknia była bardzo wygodna, nic mnie nie uciskało, nie drapało, nie gniotło. Zarówno koronki, jak i siateczka były bardzo przyjemne w dotyku.



Przy tak bogato zdobionej górze zrezygnowałam z biżuterii na szyi. Postawiłam na delikatne, złote kolczyki, które dostałam od męża na nasze pierwsze, wspólne Święta i ozdobę do włosów, która zrobiła furorę i dostaję na jej temat mnóstwo pytań. Ten złoty wianuszek to dzieło cudownej Anelis Atelier. Początkowo myślałam o wianku z żywych kwiatów, jednak obawiałam się, że podczas czerwcowych upałów ta opcja się nie sprawdzi. Ten wianuszek okazał się strzałem w dziesiątkę. Idealnie wpasował się w romantyczny styl sukni ślubnej, nie dominował, stanowił subtelną ozdobę mojej ślubnej fryzury.


Wesele Lublin usługodawcy


Stylizacja ślubna 2017
klasyczne obrączki

Odnośnie fryzury miałam w zasadzie tylko dwa wymagania. Luźne, romantyczne upięcie i warkocz, w który wpleciona byłaby ozdoba. Moje życzenie spełniła Aldona z Salonu Syrena. W tym upięciu czułam się bardzo dziewczęco i wiedziałam, że wszystko będzie ze sobą fajnie grało. Serdecznie polecam Wam umówienie się na próbną fryzurę oraz makijaż, najlepiej tego samego dnia, by przekonać się, że faktycznie wszystko jest ze sobą spójne. Poza tym, czasami nasze wyobrażenie o fryzurze, czy makijażu, skonfrontowane z rzeczywistością, powoduje diametralną zmianę decyzji, bo okazuje się, że wcale nie czujemy się w tym dobrze. 

fryzura ślubna Aldona Oleksy

No i oczywiście makijaż. Postanowiłam oddać się w ręce osoby, która zajmuje się wizażem zawodowo. Niektórzy w moim otoczeniu byli bardzo zdziwieni - przecież potrafię się pomalować i wychodzi mi to całkiem dobrze. Owszem, kiedy mam czas, nikt mnie nie "goni", umiem wykonać makijaż, także na wielkie wyjście. Jednak w sytuacji stresowej (a takie bywają ostatnie godziny przed ślubem), w pośpiechu, pod presją czasu, coś mogło pójść nie tak. Dlatego znalazłam Kasię (Katarzyna Kręglicka Makeup), która cierpliwie i ze spokojem spełniła wszystkie moje, bardzo zresztą wygórowane oczekiwania (np. moja obsesja na punkcie ładnych brwi :D). Postawiłyśmy na mocne oko i delikatne usta w kolorze nude (Anastasia Beverly Hills - Crush). Użyłyśmy mieszanki podkładów Makeup Atelier Paris i Estee Lauder Double Wear, cienie w kolorach brązu, brzoskwini i burgundu, z mieniącym się pyłkiem na środku powieki, cienką kreskę eyelinerem i rzęsy Ardell Demi Wispies. Żałuję, że nie mam więcej zdjęć ze zbliżeniem na makijaż, bo wszystkim bardzo się podobał, a ja chciałabym go kiedyś odtworzyć ;)

makijaż panny młodej

Zwieńczeniem całego look'u były paznokcie. Miał być to baby boomer z delikatnie mieniącym się złotym pyłkiem na palcu serdecznym, ale pomimo, że paznokcie były dość ładne, to jednak spodziewałam się fajniejszego efektu. Przede wszystkim przejście między kolorami było bardzo słabo widoczne...

baby boomer

A na koniec - podwiązka (Anelis Atelier). Piękna, z delikatną koronką, aż żałuję, że nie mam jej zdjęcia, jak pięknie leżała na nodze ;P

dodatki ślubne podwiązka

* Autorem zdjęć ślubnych jest Marcin Kamiński. O tym, czym kierowaliśmy się przy wyborze usługodawców i moje spostrzeżenia przeczytacie w kolejnych częściach Serii Ślubnej ;)

To już wszystko na dziś. Co myślicie o mojej stylizacji? 
Macie jakieś swoje wizje siebie w tym wielkim dniu? 
Koniecznie podzielcie się inspiracjami ;)


Matowe pomadki NABLA Dreamy Matte Liquid Lipstick | Roses & Vanilla Queen | recenzja i swatche

$
0
0
Cześć!

Matowe pomadki NABLA Dreamy Liquid Matte Lipstick zdobywają w ostatnim czasie coraz większą popularność w strefie beauty. Zainteresowałam się nimi, ponieważ gdzieś usłyszałam lub przeczytałam, że mogą one stanowić zamiennik dla kultowych pomadek od Anastasii Beverly Hills. Poza tym, wiecie, jak uwielbiam testować matowe pomadki w płynie, dlatego promocja w Drogerii Pigment okazała się idealną okazją, by wypróbować te cuda.

Matowe pomadki Nabla Dreamy Matte Liquid Lipstick

Pierwsze wrażenia

Pomadki przychodzą do nas w pięknych opakowaniach, które kojarzą mi się z... eleganckim etui na magiczną różdżkę :D Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim rozwiązaniem, dlatego nie mogłam o tym nie wspomnieć. Pod względem estetycznym marka NABLA "kupiła mnie" już od pierwszego wejrzenia. 

Nabla Dreamy Matte

Nabla Dreamy Matte Liquid Lipstick recenzja

Nabla Liquid Lipstick

Produkt zamknięty jest plastikowym opakowaniu imitującym mleczne szkło, moją uwagę zwróciły też elementy utrzymane w kolorystyce różowego złota, co jeszcze bardziej podbiło moje serce. Aplikator jest stosunkowo mały i twardy, co pozwala na precyzyjne obrysowanie konturu ust. W cenie ok. 60 zł otrzymujemy 3 ml produktu, który po otwarciu jest ważny 9 miesięcy. Kompaktowe rozmiary pomadek są plusem, bowiem mamy większe szanse na zużycie produktu przed upływem terminu jego ważności, poza tym pomadki można wrzucić do małej torebki, czy kosmetyczki - takie rozwiązania są niewątpliwie poręczne.

Konsystencja i aplikacja

Matowe pomadki NABLA Dreamy Matte Liquid Lipstick mają płynną, ale nie zbyt wodnistą konsystencję. Pracuje się z nimi bardzo przyjemnie, mają ładny zapach, który kojarzy mi się z budyniem waniliowym. Łatwo się rozprowadzają, ponieważ nie zastygają zbyt szybko, ich rewelacyjna pigmentacja umożliwia uzyskanie pełnego krycia już po nałożeniu jednej, bardzo cienkiej warstwy. Produkt pokrywa usta równomiernie, jednak by uzyskać całkowity mat, musimy chwilę poczekać. Trzeba też podkreślić, że ostateczny efekt na ustach przypomina bardziej satynę, nie jest to suchy, kredowy mat.

Trwałość i komfort noszenia

Na wstępie zaznaczę, że pomadka bardzo ładnie wygląda na ustach. Nie podkreśla niedoskonałości, czy suchych skórek. Poza tym matowe pomadki NABLA Dreamy Matte Liquid Lipstick są wyjątkowo komfortowe na ustach. Nie odczuwałam żadnego ściągnięcia i wysuszenia, produkt nie kruszy się, nie łuszczy i wygląda pięknie przez wiele godzin... pod warunkiem, że nie jemy... 

Nabla Vanilla Queen

Matowe pomadki Nabla opinie

Nabla Roses

No właśnie, co z trwałością? Otóż pomadki NABLA nie są produktami mocno zastygającymi na kompletny mat. Nie wżerają się w usta, są komfortowe w noszeniu, przez co automatycznie tracą na trwałości. Przetrwają lekki, nietłusty posiłek, ale z czymś "grubszym" niestety nie mają żadnych szans. Zostawiają też delikatne ślady na szklankach. Plusem jest to, że kolor schodzi z ust równomiernie i stopniowo, przez co nie musimy martwić się nieestetycznym odcięciem. 

Kolory i swatche

Jestem fanką wszelkiego rodzaju brudnych, zgaszonych róży i nudziaków, dlatego wybrałam dwa przepiękne kolory: Vanilla Queen oraz Roses. Zauważyłam, że obydwa kolory są lekko pastelowe, dlatego daje to naprawdę niepowtarzalny efekt

Vanilla Queen - jest to jasny nudziak, wpadający w róż o zdecydowanie ciepłych tonach.

Roses - nieco ciemniejszy, zgaszony, pastelowy róż, nadal nadający się na co dzień, nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim odcieniem, jest po prostu zjawiskowy!

Nabla Dreamy Matte swatches

Nabla Dreamy Matte pomadki

zamienniki Anastasia Beverly Hills

Mimo, że nie są to najtrwalsze pomadki świata, to bardzo je polubiłam. Między innymi za to, że pięknie wyglądają, są komfortowe w noszeniu, nie wysuszają tak bardzo ust i mają niepowtarzalne kolory. Mam zamiar skusić się jeszcze na odcień Sweet Gravity :) Na koniec muszę dodać, że marka NABLA oferuje produkty wegańskie i cruelty free - niewątpliwie jest to ogromna zaleta!

Co myślicie o matowych pomadkach od NABLA?
Znacie markę NABLA? 

Estee Lauder Double Wear Light | hit czy kit? | moja opinia

$
0
0
Cześć!

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją podkładu Estee Lauder Double Wear Light. Na ten podkład skusiłam się, ponieważ do tej pory miałam okazję widzieć i słyszeć same pozytywne opinie. Jednak nie od razu zdecydowałam się na zakup. Miałam dylemat, czy wybrać wersję klasyczną, mocno kryjącą, czy jednak postawić na coś lżejszego. Potem zastanawiałam się nad wyborem koloru (w tym celu udałam się dwukrotnie do Sephory po próbkę). Decyzja o zakupie zapadła, kiedy kolejny raz zawiodłam się na moim ukochanym Revlon Colorstay (czy Wam też się wydaje, że odkąd te podkłady mają pompkę, już nie są tak fajne?). Wybrałam odcień 0.5 i z wielkimi nadziejami przystąpiłam do testów.

estee-lauder-double-wear-light-blog
estee-lauder-double-wear-light

Odcień 0.5 - porównanie kolorów

Estee Lauder Double Wear Light 0.5 to podkład w kolorze stosunkowo jasnym, w ciepłej tonacji. Możecie zauważyć, że w porównaniu do pozostałych jasnych podkładów wypada bardziej żółto-pomarańczowo. Na twarzy jednak tego nie widać, podkład bardzo ładnie stapia się z cerą i nie musimy się obawiać, że będziemy wyglądać jak żółciutkie wielkanocne kurczaczki. Trochę obawiałam się, że ten odcień okaże się dla mnie za ciemny, bo swatche nie były obiecujące. Jednak uspokajam, że będzie on pasował nawet bardzo jasnym cerom. Może nie alabastrowym, ale kolejny raz powtórzę, że podkład potrafi dopasować się do naszej cery ;)

estee-lauder-double-wear-light-porownanie-kolorow

Krycie i trwałość

Podkład Estee Lauder Double Wear Light jest "lżejszą" wersją swojego kultowego brata i warto wiedzieć, że nie uzyskamy nim pełnego krycia. Jeżeli zmagacie się z wieloma niedoskonałościami, przebarwieniami etc. - możecie poczuć się zawiedzione. Ja jednak od dłuższego czasu nie potrzebuję tak mocnego krycia, dlatego jestem zadowolona z efektu, jaki daje. Przede wszystkim muszę wspomnieć o tym, że podkład pięknie wygląda na skórze. Ujednolica koloryt, zmniejsza widoczność porów (u mnie podobny efekt daje stosowanie Benefit the POREfessional - tu nie muszę stosować takiej bazy!), cera wygląda na wygładzoną - jak po retuszu w Photoshopie, ale bez efektu maski. Nie podkreśla suchych skórek, nie warzy się, nie wchodzi w pory i zmarszczki. Trzeba z nim jednak sprawnie pracować, bo dość szybko zastyga. Krycie można delikatnie budować, ale na wszelkie niedoskonałości polecam zastosowanie korektora.

estee-lauder-double-wear-light-opinie
estee-lauder-double-wear-podklad

Estee Lauder Double Wear Light to podkład bardzo komfortowy w noszeniu. Zaraz po aplikacji czuję delikatne ściągnięcie, które po chwili całkowicie ustępuje. Potem jest na twarzy zupełnie niewyczuwalny. Jeśli chodzi o trwałość, to przyznaję z ręką na sercu - nie miałam bardziej trwałego podkładu. Daje naturalny efekt matowo-satynowy, przypudrowany będzie wyglądał idealnie przez cały dzień, od rana do wieczora. Sprawdzałam go zarówno w chłodniejsze dni, jak i w upały. Moja tłusta cera po jego zastosowaniu nie błyszczała się nawet kiedy temperatura przekraczała 30 kresek. Podkład nie ściera się, nie znika z nosa (co jest zawsze moją bolączką). Można na nim polegać w każdej sytuacji. Nieważne, czy żar leje się z nieba, czy złapał nas deszcz ;)

estee-lauder-double-wear-light-recenzja

Kolejnym wielkim plusem jest to, że podkład świetnie "dogaduje się" z innymi produktami przeznaczonymi do makijażu twarzy. Świetnie zgrywa się z korektorami, pięknie przyjmuje bronzery, róże i rozświetlacze (które wyglądają na nim jakoś tak ładniej, niż zwykle). A co najważniejsze, utrzymuje wszystkie te produkty w nienaruszonym stanie aż do demakijażu.
estee-lauder-podklad

estee-lauder-double-wear-light-test
Estee Lauder Double Wear Light - na twarzy

Podsumowanie

Estee Lauder Double Wear Light jest w chwili obecnej moim ulubionym podkładem, mam do niego 100% zaufanie. Stosuję go praktycznie codziennie, a mimo to nie pogorszył stanu mojej cery, nie uczulił jej, ani nie zapchał. Podkład nie powoduje też przesuszenia i dość łatwo zmywa się płynem micelarnym i żelem do mycia twarzy. Jest wart każdej złotówki, dlatego gorąco go Wam polecam!


Czy używałyście kiedyś tego podkładu?
A może znacie jego kultowego "brata" w wersji klasycznej?
Jeśli macie swoje ulubione podkłady - koniecznie się pochwalcie :)

Lifestylowa Środa #1 | o zakupach w drogerii, tęsknocie i o tym, czy wielkie zmiany mogą być dobre

$
0
0
W dzisiejszym wpisie chciałabym przełamać trochę tematykę stricte beauty tekstem nieco luźniejszym (czy na pewno?), mam nadzieję, że Wam przypadnie do gustu i zapoczątkujemy tym samym nową, lifestylową serię na blogu (nie zapominajmy o Weekendowym Mixie, który był przez Was bardzo dobrze odbierany). Będzie to jednak seria, która mam nadzieję, skłoni nas do przemyśleń i już na wstępie gorąco zachęcam do dzielenia się Waszymi spostrzeżeniami. Za oknem zrobiło się już ciemno, w mojej sypialni panuje półmrok, słyszę krople deszczu, uderzające o parapet, obok stoi kubek z karmelową herbatą, a więc zaczynamy :)

post-lifestyle

Zakupy w drogerii

Wiecie co? Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam w Rossmanie i wyszłam z czymś więcej, niż tylko z podstawowymi artykułami higienicznymi. Wiem, że na rynku pojawiają się wciąż nowe, często inspirowane markami selektywnymi, produkty. Kosmetyki drogeryjne nie tylko wyglądają coraz lepiej, ale prezentują coraz lepszą jakość. Jednak moja ciekawość nie jest aż tak wielka, by nowa paleta, wyglądająca niemal identycznie, jak jej dużo droższa wersja, wylądowała w moim koszyku. Przestałam się ekscytować promocjami (od niemal dwóch lat omijam wtedy szerokim łukiem Rossmana), perspektywa trafienia na otwarty i intensywnie "wymacany" kosmetyk sprawiła, że swoje drogeryjne zapasy uzupełniam tylko i wyłącznie online. Produkty przychodzą do mnie zafoliowane, świeże, nigdy nieotwierane. Nie muszę brać udziału w przepychankach, stać w gigantycznych kolejkach. I tak, jak już wspomniałam, moje zainteresowanie drogeryjnymi nowościami jest mniejsze. Jeśli jednak będę chciała wypróbować dany produkt i nie znajdę go online, wybiorę się do drogerii i go kupię, aczkolwiek z całą pewnością nie podczas dużych promocji.

Odmawianie sobie takich kosmetycznych nowinek ma swoje zalety. Jestem w stanie odłożyć na oryginalne produkty z wyższej półki. Oczywiście takie większe zakupy muszą być bardziej przemyślane i dużo rzadziej je robię. Poza tym, akurat w tym wypadku warto polować na promocje. W Douglasie czy Sephorze raczej nie otrzymamy ciosu z łokcia :) Pozwólcie, że posłużę się przykładem. Miałam ochotę na puder bananowy z Wibo, kończy się też mój ryżowy z Ecocery - jednym słowem - potrzebowałam nowego pudru sypkiego. I tak się fajnie złożyło, że w Douglasie jest promocja i udało mi się kupić słynny puder transparentny z Laura Mercier -25% taniej. Nie była to mała kwota, nawet po obniżce, na pewno też w tym miesiącu nie zrobię żadnych kosmetycznych zakupów. Jednak nie jest mi z tego powodu smutno, czy przykro. Bo w październiku lub listopadzie mam zamiar kupić jakiś produkt marki Kat von D. Wiem, że drożej, nie zawsze znaczy lepiej, ale staram się wybierać produkty uznanych marek o ugruntowanej pozycji na rynku, przed zakupem zawsze robię research. Drogi bubel jeszcze mi się nie zdarzył (i mam nadzieję, że tak już zostanie). Nie oznacza to, że zamierzam całkowicie zrezygnować z drogeryjnych marek. Ale stawiam na minimalizm w tym zakresie i dzięki temu mogę sięgać po produkty, o których kiedyś mogłam tylko pomarzyć :)

lifestylowa-sroda

Gdy bliscy są daleko...

Życie w dużych miastach ma swoje zalety. Większe możliwości, więcej się dzieje, większa anonimowość. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale coraz częściej brakuje mi ciszy, spokoju, zieleni - czyli wszystkiego tego, czego nie doceniałam dawniej. Pochodzę z niedużej miejscowości pod Lublinem, gdzie mieszka moja rodzina, gdzie jest mój dom, mój niebieski pokój, moje podwórko i oczywiście... kot :) Brakuje mi obecności moich bliskich, wspólnych, sobotnich śniadań, herbaty i ciasta na balkonie, przyglądania się kotu, gdy śpi. Rozmów, żartów, śmiechu, a nawet codziennych sprzeczek. Co prawda do Lublina z Warszawy nie jest strasznie daleko, ale ostatnio rzadko bywam w domu. Jednak największym problemem jest dla mnie rozłąka z siostrą. O ile do domu mogę pojechać właściwie w każdej chwili, tak wycieczka do Londynu to już "grubsza sprawa". Moja Asia mieszka i pracuje w Londynie i mimo tego, że żyjemy w dobie komunikacji przez internet, mamy wiele możliwości połączenia się i rozmowy, tak naprawdę nie jest wcale łatwo zgrać się w czasie i pogadać. Chciałabym mieć ją "przy sobie", móc razem wyskoczyć do kina, na zakupy, albo po prostu posiedzieć w jej towarzystwie. Jeśli też jesteście z dala od bliskich, z pewnością mnie rozumiecie. Życzę Wam i sobie, żeby wkrótce sytuacja uległa poprawie, żebyście mogli mieć ukochane osoby zawsze w zasięgu ręki.

Czy zmiany mogą być dobre?

Kiedy byłam młodsza, byłam bardzo odważna i przebojowa. Już jako dziewczynka byłam bardzo wygadana, może wręcz pyskata. Miałam zawsze swoje zdanie i potrafiłam go bronić. Nie bałam się wyzwań. Moja mama czasem wspominała ze śmiechem, że gdy byliśmy pierwszy raz na nartach, zapytała mnie "Julia, a ty umiesz jeździć na nartach?", ja zapięłam wiązania i rzuciłam tylko "Umiem!", odbiłam się kijkami i może niezbyt zgrabnie, ale zjechałam na dół bez wywrotki. Nie miałam też żadnych problemów z wystąpieniami publicznymi. I mam tu na myśli nie tylko szkolne akademie, ale i konkursy oraz festiwale wokalno-muzyczne, gdzie miałam okazję prezentować się przed dziesiątkami zupełnie nieznanych mi osób. Byłam zawsze bardzo aktywna artystycznie i naukowo, czułam, że się spełniam i ciągle chciałam robić coś nowego, ciekawego.

blog-lifestylowy

I wiecie co? Tamta Julia w pewnym momencie na długi, długi czas, po prostu zniknęła. Nie pamiętam konkretnego momentu. Nie wiem, co się we mnie zmieniło. Ale stałam się wycofana, niepewna, ostrożna. Tkwiłam w takim zawieszeniu długo. Zdążyłam w tym czasie zdać maturę, skończyć niełatwe przecież studia, zacząć pracę w zawodzie. Przez ten cały czas czułam jednak, że to nie ja, że to nie "to". I pewnego dnia odezwała się we mnie ta prawdziwa, radosna, odważna dziewczyna. Powiedziałam sobie, że czas na zmiany, czas odnaleźć siebie, czas zacząć się spełniać. I powiem Wam, że pierwszy raz od dawna poczułam w sobie tę dawną siłę. Jestem dopiero na początku nowej drogi, możliwe, że nie będzie ona usłana różami, wielu rzeczy muszę się jeszcze nauczyć, ale wierzę, że teraz będzie już tylko lepiej. Jeśli nie spróbujemy, nigdy nie przekonamy się, czy to była dobra decyzja! Wierzę, że zmiany mogą być dobre :) 

Jestem bardzo ciekawa, jakie jest Wasze podejście do zakupów w drogerii,
zamierzacie korzystać z nadchodzących promocji?
A może tak jak ja - tęsknicie za domem? 
Ale chyba najbardziej ciekawi mnie, jakie jest Wasze podejście do zmian, 
które można śmiało nazwać życiowymi rewolucjami ;)


Evree Pure Neroli | nowa linia do cery tłustej i z niedoskonałościami | moja opinia

$
0
0
Jakiś czas temu przyszła do mnie paczuszka z nowościami od Evree. Z marką mam różne doświadczenia, uwielbiam ich tonik różany, jest moim ponadczasowym ulubieńcem, ale np. z kremem do rąk Max Repair nie do końca się polubiłam. Evree Pure Neroli to seria dedykowana cerom tłustym i z niedoskonałościami. Czas testów tej linii przypadł akurat w największe upały, czyli wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. Dziś chciałabym się podzielić z Wami moją opinią po niemal dwumiesięcznym stosowaniu serii Pure Neroli.

evree-pure-neroli-opinie

Evree Pure Neroli - normalizujący krem nawilżający do twarzy

Krem ma nietłustą, lekką, żelową konsystencję i cytrusowy, dość intensywny zapach, który bardziej przypomina mi nieco chemiczną mandarynkę, niż pomarańczę. Według obietnic producenta krem ma nawilżać, wygładzać, odżywiać, mieć działanie matujące i regulować wydzielanie sebum. Krótko chciałabym wspomnieć o składzie kremu. Nie zawiera on SLS, olejów mineralnych i parabenów. Zawiera składniki aktywne: ekstrakt z kwiatu neroli, Affipore, Fitokompleks normalizujący.

evree-pure-neroli-normalizujacy-krem-nawilzajacy-do-twarzy

Krem stosowałam codziennie rano, pod makijaż. Dość szybko się wchłania, nie pozostawia tłustego filmu, skóra wydaje się świeża, wygładzona i promienna. Dobrze dogaduje się z podkładami. Nie uczulił mnie, ani nie zapchał. Utrzymywał błyszczenie w ryzach, dzięki czemu moja skóra nie wyświecała się tak mocno, jak zawsze. Pierwsze oznaki wydzielania sebum zauważyłam dopiero po kilku godzinach, nawet w te największe upały. Jest lekki, nie obciąża, ale jednocześnie daje uczucie nawilżenia. Nie jest to jednak mocne nawilżenie, na dzień i na upały w sam raz :)

Evree Pure Neroli - normalizujący krem korygujący CC

Produkt ma dość gęstą, wręcz lekko musową konsystencję, i podobnie jak poprzednik, cytrusowy zapach. Jego zadaniem jest poprawa wyglądu skóry, wygładzenie jej i zmatowienie, zwalczanie niedoskonałości i ujednolicenie kolorytu.

evree-pure-neroli-krem-cc

Niestety kolor tego kremu CC kompletnie do mnie nie pasuje. Przede wszystkim jest za ciemny i na mojej cerze wygląda trochę sino-różowo. W dodatku potrafi oksydować w ciągu dnia. Jego aplikacja też nie jest łatwa i przyjemna. Rozprowadzany palcami robi smugi, odcina się od szyi, zwilżona gąbeczka z kolei pochłania jego zbyt dużą ilość. Testowałam ten produkt, kiedy byłam już trochę opalona i to niedopasowanie kolorystyczne było względnie najmniej widoczne. Jego krycie jest znikome, ujednolica jednak delikatnie koloryt skóry (pod warunkiem, że nie mamy widocznych przebarwień lub niedoskonałości). Daje efekt rozświetlenia, co trochę mnie zaskoczyło, musiałam go więc każdorazowo dość obficie przypudrować. Po jego użyciu moja twarz dość szybko zaczynała się świecić, krem był również wyczuwalny na twarzy, w moim odczuciu był nieco za ciężki. Myślę, że lepiej sprawdziłby się na cerach suchych.

Evree Pure Neroli - normalizujący żel punktowy na niedoskonałości

Produkt ma konsystencję rzadkiego żelu, wyczuwalny jest też zapach olejków eterycznych. Zawiera ekstrakt z kwiatu neroli, olejek z drzewa herbacianego i fitokompleks normalizujący. Producent obiecuje oczyszczenie, nawilżenie, ściągnięcie porów, zmniejszenie zaskórników. Należy go nakładać punktowo na niedoskonałości.

evree-pure-neroli-zel-punktowy

Od jakiegoś czasu (ok. pół roku) stan mojej skóry uległ znacznej poprawie. Niestety nie udało mi się w pełni wyeliminować problemu rozszerzonych porów, zaskórników i pojawiających się od czasu do czasu nieprzyjaciół. Żel stosowałam każdorazowo, gdy tylko coś mi "wyskoczyło". Spełniał swoją rolę, wyciszał zaognione zmiany, przyspieszał gojenie. Jego działanie jednak nie jest tak silne, by móc skutecznie walczyć z trudniejszymi wypryskami. Nie zauważyłam poprawy jeśli chodzi o kwestię zaskórników i rozszerzonych porów. Dobrze sprawdza się stosowany na pojedyncze, nieduże zmiany. Zauważyłam też, że ma delikatne działanie rozjaśniające, dzięki czemu ślady po trądziku stają się mniej widoczne.

Evree Pure Neroli - normalizujący tonik do twarzy

Tonik, według producenta, przeznaczony jest do cery tłustej z niedoskonałościami. Jego zadaniem jest tonizowanie i regulowanie wydzielania sebum. Zawiera ekstrakt z kwiatu neroli, Niacinamid oraz Affipore.

Tonik Evree Pure Neroli, podobnie jak pozostałe produkty z tej linii, ma cytrusowy zapach. Daje więc przyjemne uczucie świeżości, pobudza i dodaje energii. Moja sztuka jednak ma chyba jakiś problem z atomizerem, ponieważ nie wiedzieć czemu, wyraźnie coś tam przecieka. Produkt nie wywołał u mnie żadnych podrażnień, czy uczuleń. Dość wolno się wchłania i pozostaje wyczuwalny na skórze. Pozostawia na skórze lepki, trochę tłusty film, winowajcą może być gliceryna, która w składzie widnieje na drugim miejscu. W związku z powyższym nie sprawdził się u mnie jako mgiełka do makijażu (owszem, zdejmował pudrowość, ale chwilę później skóra zaczęła się wyświecać), ale również jako tonik stosowany na dzień, ponieważ powodował błyszczenie skóry. 

evree-pure-neroli-tonik

Przyznaję jednak, że całkiem fajnie nawilża, skóra po jego użyciu jest miękka i lekko wygładzona. Wydaje mi się, że ten produkt zdecydowanie lepiej, wbrew temu, co mówi producent, powinien sprawdzić się cerom suchym i normalnym. Osoby posiadające cery suche i normalne mogą docenić jego właściwości nawilżające i odżywcze.

evree-pure-neroli

Podsumowanie

Seria Evree Pure Neroli z całą pewnością ma duży potencjał. Dwa produkty sprawdziły mi się naprawdę bardzo dobrze, ale pozostałe dwa mnie nie zachwyciły. Nie są to jednak złe kosmetyki, mam po prostu wrażenie, że tonik oraz krem CC powinny być dedykowane raczej cerom suchym i normalnym. Moja tłusta cera polubiła się natomiast z normalizującym kremem nawilżającym i żelem punktowym. Dużym plusem linii Pure Neroli jest piękna szata graficzna opakowań - od razu mi się spodobały. Moim faworytem z Evree pozostanie tonik z serii Magic Rose, który Wam serdecznie polecam :)


Czy znacie serię Pure Neroli od Evree? Jaka jest Wasza opinia?
Może macie jakichś swoich ulubieńców tej marki?


Nutrikosmetyk Hairvity | Halier Fortesse - szampon i odżywka | efekty po miesiącu stosowania

$
0
0
Z problemem wypadania włosów borykam się właściwie od kiedy pamiętam. Na szczęście na miejsce tych, które wypadły, pojawiają się od razu baby hair - ot, taka naturalna wymiana włosów. Jednak wiele z Was na pewno wie, jak uciążliwe i denerwujące jest odkurzanie kilka razy w tygodniu - bo włosy są dosłownie wszędzie. Na dywanie, podłodze, na ubraniach, w urządzeniach sanitarnych, a przede wszystkim na szczotce. Znacie to uczucie, prawda? A gdyby tak mieć i baby hair i nie tracić tak wielu włosów? Czy spełnienie marzeń o gęstych, puszystych, uniesionych u nasady włosów jest w zasięgu ręki? Z tym właśnie pytaniem przystąpiłam do testowania produktów, które otrzymałam od marki Halier. Chodzi o nutrikosmetyk Hairvity, (który miałam już okazję testować solo) oraz kosmetyki z linii Fortesse - szampon i odżywkę. Produkty testowałam przez miesiąc, jednak dla pełnych efektów producent zaleca przeprowadzenie 3-miesięcznej kuracji. Dzisiaj jednak opowiem o efektach po miesiącu stosowania Hairvity i kosmetyków Halier Fortesse.

halier-efekty-po-miesiacu
hairvity-efekty-po-miesiacu

Nutrikosmetyk Hairvity

To nie było moje pierwsze spotkanie z tym produktem. Miałam okazję go testować rok temu i moje odczucia były umiarkowanie pozytywne. Zauważyłam delikatną poprawę kondycji moich włosów i nieznaczne ograniczenie ich wypadania. Moim głównym zarzutem było to, że podczas przyjmowania preparatu zdarzały mi się dolegliwości żołądkowe (wtedy też obiecałam sobie, że nie będę na razie stosować żadnych suplementów etc., ale postanowiłam spróbować jeszcze raz, bo włosy wypadały mi jak szalone). Tym razem było podobnie, jednak dolegliwości te towarzyszyły mi przez kilka pierwszych dni stosowania, a później całkowicie zanikły. Jeśli jesteście osobami o wrażliwym układzie pokarmowym, zalecam czujność :)

Hairvity to nutrikosmetyk, który bazuje na formule Kolagen + Amino-Complex, zawiera biotynę, siarkę, witaminy z grupy B, witaminę A, kwas pantotenowy oraz skrzyp polny. Wszystkie te składniki wpływają na przyspieszenie porostu włosów, poprawę ich kondycji i odporności na uszkodzenia. 

hairvity-opinie
Halier-hairvity-efekty

W trakcie stosowania nutrikosmetyku Hairvity bardzo dokładnie się obserwowałam i prowadziłam notatki ze swoimi spostrzeżeniami. Zauważyłam, że moje włosy stały się mocniejsze, pojawiło się też więcej baby hair, a na szczotce do włosów pozostawało mniej włosów. O tym, że wypadanie włosów zostało w jakimś stopniu ograniczone świadczy też fakt, że odkurzanie raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu było całkowicie wystarczające, by utrzymać czystość. Włosy co prawda nie przestały wypadać, nadal uważam, że powinnam tracić ich zdecydowanie mniej, ale z całą pewnością problem ten zauważalnie się zmniejszył.

Szampon Fortesse

Produkt zamknięty jest w estetycznym, białym opakowaniu (bardzo podoba mi się minimalistyczna szata graficzna marki Halier) z pompką. Wbrew pozorom jest bardzo wydajny, choć na początku myślałam, że skończy się bardzo szybko. Moje obawy były spowodowane faktem, że pompka dystrybuowała bardzo niewiele produktu. Do umycia moich włosów musiałam użyć 6-7 pompek. Mimo to, po miesiącu stosowania pozostało mi około połowa szamponu, co przy niemal codziennym używaniu jest naprawdę świetnym wynikiem. 

halier-fortesse-szampon

Muszę przyznać, że było to moje pierwsze zetknięcie z szamponem o tak dobrym składzie, nieposiadającym SLS i SLES. Szampon zdecydowanie mniej się pieni, niż jego drogeryjni konkurenci. Dlatego do tego typu produktów trzeba się trochę przyzwyczaić. Co najmniej raz w tygodniu myłam głowę szamponem z SLS/SLES, by mieć pewność, że skóra głowy jest dobrze oczyszczona.

Szampon ma ładny, delikatny, słodkawo-mleczny zapach, który jednak nie utrzymuje się na włosach. Po spłukaniu moje włosy były sztywne, splątane i niezbyt przyjemne w dotyku, ale czułam jednocześnie, że są również dobrze oczyszczone. W jego składzie znajdziemy esktrakt z liści skrzypu polnego, estry kwasów tłuszczowych z oliwy z oliwek, ekstrakt z palmy sabałowej, biotynę i niacynamid, a jego działanie oparte jest na formule Advanced Hair Booster.

W moim przypadku niemożliwe było stosowanie tego szamponu bez odżywki, która przywróciłaby moim włosom miękkość i elastyczność. I tu z pomocą przyszedł mój ulubieniec - Odżywka Fortesse.

Odżywka Fortesse

Jej składniki są analogiczne do tych, które znajdziemy w szamponie, jednak dodatkowo w składzie znalazł się olej rycynowy. Formuła Hair Vitality Complex ma za zadanie wzmocnić włosy i nadać im połysk. 

Halier-fortesse-odzywka

Jestem w tym produkcie naprawdę zakochana. Moje włosy stały się lśniące, miękkie, jedwabiste, świetnie się układały. Czuję odpowiednie nawilżenie, włosy są gładkie, przyjemne w dotyku i znacznie mocniejsze. Jedynym minusem odżywki Fortesse jest wydajność. Używam jej od miesiąca i widzę, że już się kończy. Włosy są puszyste (ale nie puszące się), łatwo się rozczesują, nie są w żaden sposób obciążone. Na pewno w przyszłości ją sobie kupię, bo jest to naprawdę najlepsza odżywka, jakiej używałam do tej pory :)

halier-hairvity-fortesse-efekty

Podsumowanie

Jestem pozytywnie zaskoczona działaniem produktów marki Halier. Trio, które miałam okazję stosować sprawdziło mi się naprawdę dobrze. No, może nie zapałałam miłością do szamponu, ale zrekompensowała mi to odżywka Fortesse, która jest wręcz genialna. Moje włosy cieszą się zdecydowanie lepszą kondycją, są zauważalnie mocniejsze, bardziej miękkie, lśniące i podatne na układanie. Najważniejsze jednak było dla mnie ograniczenie wypadania włosów. Produkty nie wyeliminowały problemu całkowicie, ale zauważyłam poprawę i brzmi to naprawdę obiecująco. Z moich obserwacji wynika, że już po miesiącu stosowania Hairvity i kosmetyków Halier z linii Fortesse, pojawiają się pierwsze efekty. Więcej o produktach marki Halier znajdziecie na stronie marki Halier oraz na blogu.

Cena produktów: Szampon Fortesse 129 zł/ 250 ml, Odżywka Fortesse 119 zł/ 100 ml, Nutrikosmetyk Hairvity 59 zł/ 60 szt.

Znacie produkty marki Halier? Co o nich sądzicie?
Może zdradzicie mi Wasze sposoby na piękne, mocne włosy?



Viewing all 104 articles
Browse latest View live