Quantcast
Channel: julialoveslife
Viewing all 104 articles
Browse latest View live

Opróżniamy kosmetyczki z Trusted Cosmetics | co jest w mojej kosmetyczce?

$
0
0
Cześć :)

Na początku chciałabym Wam bardzo podziękować za to, że jesteście ze mną ;) Jest Was już okrągła setka, to bardzo miła niespodzianka dla mnie, cieszę się, że chcecie tu zaglądać i współtworzyć ze mną to miejsce w sieci <3 Musimy to jakoś uczcić ;)

Jakiś czas temu natknęłam się na FB na bardzo ciekawe wyzwanie. Tematem przewodnim jest przegląd kosmetyczek. Chodzi o to, żeby zaprezentować na blogu najlepszych z najlepszych w danej kategorii. Jeśli jeszcze nie interesowałyście się wyzwaniem, odsyłam tu: * KLIK *, może dołączycie do akcji? :)



W pierwszym tygodniu wyzwania naszym zadaniem było zaprezentowanie kosmetyczek. Do tematu podeszłam minimalistycznie i postanowiłam pokazać Wam zawartość swojej kosmetyczki, którą noszę zawsze przy sobie. W kolejnych tygodniach wyzwania pojawią się przecież moi makijażowi i pielęgnacyjni ulubieńcy ;)


Krem do rąk
_________________
Nie wyobrażam sobie dnia, czy to w pracy, czy podczas weekendu, bez mojego ulubionego kremu do rąk. Nie znoszę wręcz uczucia suchości, od dźwięku pocierania o siebie suchymi dłońmi przechodzą mnie dreszcze ;P. Zawsze mogę liczyć na Neutrogenę - hand & nail cream. Doskonale nawilża dłonie, odżywia paznokcie, a przy tym ma nietłustą konsystencję i szybko się wchłania, nie pozostawiając filmu na dłoniach. Mała tubka zawiera 75 ml produktu, jest bardzo wydajna.

Puder matujący
_________________
Moja skóra ma skłonności do przetłuszczania się i świecenia na czole, policzkach i brodzie. 30-stopniowe upały nie sprzyjają więc utrzymywaniu matu na twarzy, co może być uciążliwe zwłaszcza w pracy.  Z pomocą przychodzi puder Rimmel Stay Matte. Mam go zawsze przy sobie. Jest doskonały do drobnych poprawek makijażu. Musiałam jednak dołączyć do niego puszek. Trzeba też wspomnieć, że opakowanie jest z lichego plastiku - nie wiem, jak długo pociągnie :D



Bibułki matujące
_________________
Są ratunkiem, kiedy wydzielane sebum robi z nas dyskotekową kulę. Swoje bibułki kupuję w Rossmanie, spisują się całkiem dobrze. Wchłaniają nadmiar sebum, po czym można delikatnie przypudrować twarz - w ten sposób nie zrobimy sobie okropnego ciacha na buźce.

Woda termalna
_________________
Letnia wersja mojej kosmetyczki musi zawierać wodę termalną, która odświeża, orzeźwia, daje uczucie przyjemnego chłodu, gdy jesteśmy w mocno nasłonecznionym miejscu lub w komunikacji miejskiej akurat zepsuła się klimatyzacja. Przynosi chwilową ulgę i daje siły do działania ;) Moja jest z Vichy - Eau Thermale, ma kieszonkowy rozmiar (50 ml) i można ją zabrać ze sobą wszędzie :)

Balsamy do ust
________________
Nawilżają, odżywiają, chronią przed promieniowaniem UV. Uwielbiam je za ich owocowy zapach (i smak ;)) Nivea Fruity Shine oraz EOS w swojej roli sprawdzają się znakomicie :)



Kredka do ust
________________
Są takie momenty, kiedy kolor na naszych ustach znika, choćbyśmy użyły wcześniej drogiej, długotrwałej matowej pomadki w płynie, a za 5 minut mamy ważne spotkanie i trzeba byłoby coś z tym zrobić. Albo po prostu - mamy ochotę na pomalowane usta. Golden Rose Matte Lipstick Crayon w nr 10 ma nie tylko przepiękny kolor chłodnego, lekko przybrudzonego różu, który na ustach prezentuje się jak nasz naturalny kolor, ale w wersji 2.0 ;), ma satynowe wykończenie, pasuje na każdą okazję, jest dość trwała, a w dodatku za jej pomocą idealnie obrysujemy sobie usta bez użycia konturówki. Nie można jej nie zabrać ze sobą ;)

Perfumy
________________
Nie wyobrażam sobie taszczyć ze sobą mojej butli perfum - chyba "zwiędłoby" mi ramię ;) Dlatego jeśli poczuję, że zapach, którym spryskałam się rano, już się ulotnił, używam próbek perfum, których mam całe mnóstwo. Fajne i praktyczne rozwiązanie - do pustego opakowania po próbce można przelać też nasze ulubione perfumy :)



I to już wszystko. Wbrew pozorom nie targam ze sobą całej kolekcji kosmetyków - zabieram najpotrzebniejsze rzeczy. Jestem ciekawa, jak wyglądają Wasze kosmetyczki. Bierzecie udział w wyzwaniu?

Ściskam, do usłyszenia :)


Wyzwanie #opróżniamykosmetyczki z Trusted Cosmetics | #2 - pielęgnacja twarzy

$
0
0
Cześć :)

Na początku muszę się Wam przyznać, że nigdy nie byłam "pielęgnacyjnym guru". W moich skromnych zbiorach przewagę stanowiły kosmetyki kolorowe, jestem makijażowym geekiem i do tej pory jakoś nie mogłam sobie odmówić kolejnej palety cieni kosztem porządnego kremu.


To chyba przyszło z wiekiem, teraz staram się coraz większą wagę przywiązywać do pielęgnacji. Dlaczego? Otóż moja cera jest kapryśna. Miewa dobre momenty, ale przychodzą też chwile, kiedy w lustrze widać mnóstwo niedoskonałości, bardzo mocne błyszczenie w strefie "T". Mam ogromny wręcz problem z zaskórnikami i rozszerzonymi porami. Kto zmaga się z tymi przypadłościami, ten doskonale wie, jak nierówna jest to walka.

Jako nastolatka miałam cerę trądzikową, leczoną dermatologicznie. Czas największego "wysypu" mam już dawno za sobą, ale wiem, jak trądzik może odbierać pewność siebie i zaburzać postrzeganie swojej urody. Chciałam Wam powiedzieć, że piękno jest w Was. Żadne uszczypliwości, "dobre rady", negatywne komentarze Wam tego nie odbiorą. Piękny jest Wasz uśmiech, rysy twarzy, błyszczące oczy i to, co sobą reprezentujecie, jacy jesteście dla siebie i innych :)





Niedoskonałości można zatuszować przecież makijażem. Ale nawet najlepszy wizażysta nie zdziała nic na zaniedbanej buźce. Również dlatego coraz bardziej zaczynam się interesować pielęgnacją.

Moja kolekcja jest na razie skromna. Nieśmiało stawiam swoje pierwsze kroki, próbuję, testuję i wybieram to, co moja skóra polubi. Przedstawię Wam teraz sprawdzone przeze mnie kosmetyki.

Krok 1: demakijaż
_______________



Nie ma mowy o utrzymaniu dobrej kondycji skóry bez demakijażu. Staram się używać kosmetyków o delikatnym działaniu, żeby uniknąć podrażnień.

Makijaż zmywam różowym płynem micelarnym z Garniera. Jest to mój ulubiony micel, nie podrażnia, świetnie radzi sobie nawet z trudnymi do zmycia kosmetykami (nawet z mascarą L'oreal Volume Million Lashes So Couture). Nie pozostawia uczucia ściągnięcia, czy wysuszenia. Ma też delikatne działanie łagodzące, kojące. Nie znam lepszego płynu micelarnego :) Miałam zieloną wersję i przy różowej wypadła blado.

To, czego nie udało mi się usunąć micelem (resztki tuszu do rzęs, matowa pomadka w płynie itp.) traktuję płynem dwufazowym Nivea. Produkt dobrze zmywa wodoodporne kosmetyki. Ma trochę niewygodną zakrętkę.

Następnie myję twarz - La Roche Posay Effaclar - żel - pisałam o nim tutaj * KLIK * To mój ulubieniec, muszę już zamówić kolejne opakowanie :)

Krok 2: oczyszczanie
_______________
Wojna z rozszerzonymi porami i zaskórnikami nigdy chyba nie będzie w 100% zakończona zwycięstwem. Ale kto powiedział, że nie możemy utrzymywać swojej cery w ryzach? Tu z odsieczą przychodzą produkty, które wnikają w głąb skóry i pozostawiają ją oczyszczoną, odświeżoną. Liczy się regularność, nie ma miejsca na pobłażanie i ustępstwa.

Moimi ulubieńcami w walce z zaskórnikami zawsze były maseczki Tołpy: Strefa TSebio. Nie ma ich na zdjęciu, bo muszę się wybrać po nowy zapas :)  Ich działanie oceniam jako naprawdę skuteczne. Czuję, jak głęboko wnikają w skórę, przy regularnym stosowaniu mają właściwości zwężające pory i zmniejszają liczbę zaskórników, regulują wydzielanie sebum, rozjaśniają, odświeżają, wygładzają. Cera jest w lepszej kondycji. Maseczki stosuję najpierw jako delikatny peeling mechaniczny, a następnie pozostawiam na twarzy. Polecam je w 100%.



Nie wszystkie zaskórniki dają się tak łatwo usunąć. Dlatego nie tak dawno zakupiłam czarną maskę Pilaten. Jest to produkt peel of. Najpierw robię parówkę z zielonej herbaty i mięty, następnie aplikuję maskę i po 25 minutach zdejmuję. Na razie nie ma spektakularnych efektów, ale nie mogę powiedzieć, żeby maseczka nie działała. Za każdym razem widać podczas ściągania maski, ile się do niej przyczepiło nieprzyjaciół. Ma też działanie normalizujące, zwęża pory, wygładza.

Krok 3: walka z niedoskonałościami
_______________
W tym miejscu odsyłam Was do mojego posta o serii Effaclar * KLIK *, bo głównie na tych produktach opiera się w tej chwili moja walka z niedoskonałościami. Czasami, w podbramkowych sytuacjach wracam jeszcze do leków od dermatologa, ale generalnie jest to rzadkość :)



Krok 4: Nawilżanie, odżywianie
_______________
Tego kroku z całą pewnością nie można pominąć. Nadmierne wydzielanie sebum może być spowodowane paradoksalnie przesuszeniem skóry. Gdy stosujemy produkty o działaniu ściągającym, matującym nie możemy zapomnieć o nawilżaniu. Przez długi czas stosowałam na dzień, pod makijaż krem Garnier Essentials Hydration dla cery normalnej i mieszanej. Dobrze zachowywał się w zestawieniu z podkładami i pudrami. Ma lekką, nietłustą konsystencję. W tej chwili używam kremu na dzień i serum na noc firmy Yase Cosmetics, ale podzielę się opinią dopiero po dłuższym okresie stosowania.



Mam 25 lat i 8 miesięcy i kremu pod oczy zaczęłam używać dopiero w tym roku :) Nigdy wcześniej nie odczuwałam takiej potrzeby. Dopiero podczas stosowania płynnego kamuflażu z Catrice zauważyłam, że moja skóra pod oczami prosi o pomoc. Metoda drobnych kroczków w moim przypadku sprawdziła się bardzo dobrze. Kupiłam oliwkowy krem pod oczy i na powieki z Ziaji. W tym momencie stosuję go zarówno na dzień jak i na noc. Wysuszenie zniknęło, skóra pod oczami stała się nawilżona i jakby bardziej napięta, odświeżona. Krem kosztuje zaledwie kilka zł, dobrze dogaduje się ze wszystkimi moimi korektorami i na pewno nie jest to moje ostatnie opakowanie tego produktu.



Do tego podstawowego nawilżania twarzy dołączyłam maseczki. Polubiłam Skin79 Snail i Tea Tree, ale fajna jest też maseczka nawilżająca z Tołpy Hydrativ. Dzięki tym maseczkom moja cera staje się nawilżona, promienna, sprężysta i gładka - a o taki efekt przecież nam chodzi :)



I to już wszystko - jak widzicie, nie ma tego przesadnie dużo. Z chęcią dowiem się, jacy są Wasi pielęgnacyjni ulubieńcy wszechczasów. Dajcie znać, jeśli też bierzecie udział w wyzwaniu Trusted Cosmetics - na pewno do Was zajrzę :)

PS: Zwróćcie uwagę, żeby do Waszego konta na Disqusie był dodany link do Waszego bloga - dzięki temu każdy szybciej do Was trafi :)





Opróżniamy kosmetyczki z Trusted Cosmetics | #3 - kosmetyki do makijażu

$
0
0
Cześć!

Na początku proszę Was o wyrozumiałość - tak, jestem kosmetykomaniaczką i uwielbiam wszystko, co związane z makijażem. Jak za chwilę się przekonacie, mam do zaprezentowania sporo perełek. Pochodzą z różnych półek cenowych, ale łączy je jedno - wysoka jakość.


Wybrałam najlepszych z najlepszych. Są tu produkty, których używam często. Ale uspokajam - nie noszę makijażu codziennie! W dni wolne, luźniejsze, na mojej twarzy ląduje tylko krem. Jednak przyznaję, że do pracy, czy na większe wyjścia, zawsze wykonuję sobie delikatniejszy lub mocniejszy makeup, w zależności od okazji. I naprawdę lubię to robić. Jest to dla mnie w jakiś sposób relaksujące. Lubię sprawdzać, jak łączą się ze sobą kolory, tekstury, konsystencje. Lubię efekt, jaki dają poszczególne kosmetyki i to końcowe "wow". Mogę śmiało powiedzieć, że makijaż jest moją wielką pasją, dlatego sukcesywnie staram się rozszerzać swoje horyzonty w tej dziedzinie.



Nie przedłużając - zaczynamy!

Baza - Benefit The Porefessional
_________________
Benefit the POREfessional
Jest to najlepsza baza, z jaką miałam dotąd do czynienia. Wygładza cerę, zmniejsza widoczność porów, przedłuża trwałość makijażu, aplikacja podkładu staje się dzięki temu przyjemnością! 

Podkład 
_________________
Revlon Colorstay, Bourjois Healthy Mix
Revlon Colorstay nr 150 Buff (dla cery tłustej i mieszanej) - nie miałam nigdy lepszego podkładu. Idealny kolor, świetne krycie, bardzo dobra trwałość. Efekt można stopniować, to nieprawda, że za jego pomocą możemy uzyskać tylko i wyłącznie nienaturalną "szpachlę". Nie podkreśla suchych skórek, nie zapycha, dobrze dogaduje się z moimi kremami i bazami. Dla mnie jest to produkt idealny i mogłabym na jego temat pisać poematy ;)

Bourjois Healthy Mix nr 51 - jest to podkład ewidentnie nie dla mnie, ale tak strasznie podoba mi się efekt jaki daje zaraz po nałożeniu, że staram się przemycać go makijażu dziennego i dodawać jego kropelkę do Revlonu. Spisał mi się znakomicie podczas wakacji i fajnie sprawdza się w momentach, kiedy moja skóra potrzebuje nawilżenia.

Korektor
_________________

Catrice Camouflage, Maybelline Affinitone

Catrice Liquid Camouflage - w odcieniu 01, świetnie zakrywa cienie pod oczami, ładnie wygląda, jest trwały, dobrze sprawdza się jako baza pod cienie.


Catrice Camouflage - w kremie, maskuje niedoskonałości po mistrzowsku, nie używajcie go pod oczami, bo jest zbyt ciężki :)

Maybelline Affinitone - w odcieniu 01, ma ładny kolor, średnie krycie, ładnie wygląda pod oczami.

O korektorach drogeryjnych pojawi się osobny wpis!

Puder
_________________


Paese - puder bambusowy, który utrzymuje w ryzach moją przetłuszczającą się strefę T oraz przedłuża trwałość makijażu. Moim jedynym zarzutem jest to, że delikatnie zmienia kolor podkładu.


Ben Nye - sypki, bardzo drobno zmielony puder transparentny, który stosuję na okolicę pod oczami i na powieki, w celu zagruntowania korektora. Wygląda bardzo ładnie, nie robi tzw. efektu ciastka, zapobiega wchodzeniu w zmarszczki korektora, utrwala, a także, nałożony zwilżoną gąbeczką, "ukrywa" dolinę łez, która jest u mnie bardzo mocno widoczna. Efekt Photoshopa jednym słowem ;)

Golden Rose Mineral Teraccota Powder nr 01 - używam go latem na całą twarz do wykończenia makijażu, by opalić buzię. Ma delikatnie satynowe, rozświetlające wykończenie.

Rimmel Stay Matte - o nim pisałam tu *KLIK*

Bronzer
__________________


Kobo - odcień Nubian Desert jest idealny do konturowania. Ma chłodny kolor, który imituje cień pod kością policzkową. Niestety jego trwałość nie jest na najwyższym poziomie...


Makeup Revolution Ultra Bronze - to pierwszy bronzer, jak miałam. Jest bardzo wydajny. Ma neutralny kolor, który nadaje się zarówno do konturowania twarzy, jak i do delikatnego jej opalania. Jest dość trwały, mocno napigmentowany.

Golden Rose Mineral Teraccota Powder nr 04 - możecie o nim przeczytać tu *KLIK*

Róż
__________________
Zoeva Pink Spectrum, Catrice Defining Blush

Zoeva Pink Spectrum - paleta róży o bardzo wysokiej jakości. Są mocno napigmentowane, ale bardzo łatwo się blendują. Trzy piękne, dzienne kolory i jeden naprawdę wyrazisty ;) Bardzo długo utrzymują się na skórze


Catrice Defining Blush - BARDZO mocno napigmentowane róże zamknięte w ładnych, solidnych opakowaniach. Długo utrzymują się na twarzy, ale trzeba mieć do nich lekką rękę, bo potrafią zrobić efekt matrioszki ;)

Rozświetlacz - My Secret Face Illuminator Powder - przeczytacie o nim tutaj *KLIK*

Tusz do rzęs - L'oreal Volume Million Lashes So Couture - dla mnie jest to mascara idealna. Zabrałabym ją ze sobą na bezludną wyspę. Piękna, głęboka czerń, perfekcyjne rozdzielenie, wydłużenie, pogrubienie. Można uzyskać nią prawdziwy wachlarz rzęs. Po otwarciu nowego opakowania zalecam odczekanie kilku dni.

L'oreal Volume Million Lashes So Couture
Eyeliner/kredka do oczu
__________________


Maybelline - żelowy eyeliner, który nie ma sobie równych. Gdy zasycha - dodaję do niego kropelkę Duraline i jest jak nowy ;)


Kredka do oczu Inglot Kohl - w kolorze beżowym. Jest bardzo miękka, dlatego trzeba uważać, żeby nie pobrudzić nią sobie dolnych rzęs. Lekko zastygająca, utrzymuje się na linii wodnej dłużej, niż inne kredki, które miałam. Lubię też kredkę beżową z Lovely, ale niestety jest bardzo nietrwała.

Produkty do ust
__________________


Moje ulubione produkty do makijażu to kredki Golden Rose Matte Lipstick Crayon (kolor 10 szczególnie). Lubię też Golden Rose Velvet Matte oraz Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick, o których możecie poczytać więcej tu *KLIK*. Widzicie też Rimmel Kate, które mają piękne kolory, ale niestety nienajlepszą trwałość. O matowej pomadce Bell przeczytacie tu *KLIK*, Moją najlepszą pomadką jest Dose of Colors *KLIK*. Ostatnio odkryłam też matowe pomadki Wibo Million Dolar Lips, którą mam w kolorze 03 - jest przepiękna! Bardzo lubię też konturówki z Golden Rose i matową pomadkę Bourjois Rouge Edition Velvet w kolorze So Happ'ing

Produkty do brwi
___________________


Inglot - konturówka do brwi. ja mam w kolorze 19. To mój must have! Trwały produkt, z którym przyjemnie się pracuje. Można wyrysować nim precyzyjnie brwi, a nawet pojedyncze włoski. Daje radę w starciu z basenem i wodą morską, deszcz jej nie straszny ;)


Sleek - żel do brwi, bezbarwny, bardzo mocno utrwala, nadaje lekkiego połysku.

Golden Rose Longstay Brow Styling Gel - na początku nie lubiłam tego produktu. Wydawało mi się, że nie utrwala tak, jakbym tego chciała. Teraz jednak używam go często i bardzo sobie chwalę. Może nie utrwala na mur-beton, jak Sleek, ale daje fajny, naturalny efekt i ujarzmia włoski.

Cienie do oczu
___________________
Mogę zdecydowanie powiedzieć, że jestem cieniomaniaczką :) Najchętniej przygarnęłabym wszystkie paletki świata, ale produktami, które posiadam, jestem w stanie wykonać praktycznie każdy makijaż.



Too Faced Chocolate Bar - uwielbiam tę paletę, jest idealna do dziennego makijażu biznesowego, który często na sobie wykonuję. Więcej o tym cudeńku tutaj: *KLIK*

Too Faced Sweet Peach - dorwałam ją w ostatniej chwili, był wielki boom na nią i słusznie - jest rewelacyjna, jakością przewyższa poprzedniczki. Więcej przeczytacie o niej niebawem ;)

Too Faced Chocolate Bar, Sweet Peach Palette
Makeup Geek/Morphe Brushes - ograniczę się tylko do komentarza, że chcę mieć ich więcej :) Może kiedyś los pozwoli na ponowne zakupy ;) więcej *KLIK*

Makeup Geek Eyeshadows
Maybelline Color Tattoo - Creme de nude, rewelacyjnie spisuje się jako baza pod cienie!

Uff, to już wszystko! Mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca :) Może znalazłyście tu coś dla siebie? Co sądzicie o tych produktach? Jeśli bierzecie udział w Wyzwaniu, dajcie znać, chętnie do Was zajrzę :)

Buziaki :*

Wakacje nad morzem | co robić gdy nie ma pogody | fotorelacja

$
0
0
Cześć :)



Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że mogę napisać tego posta! Kilka dni temu doszło do małego Armaggedonu - utraciłam wszystkie zdjęcia z tegorocznego urlopu... Ponarzekałam trochę na złośliwość rzeczy martwych i nowe technologie, ale ostatecznie to właśnie one uratowały sytuację, ponieważ udało się nam te zdjęcia odzyskać :) Muszę też przyznać, że od dłuższego czasu chodzi mi po głowie wywołanie najfajniejszych zdjęć i wklejenie ich do wielgachnego albumu, który kiedyś dostałam od narzeczonego. 

fontanna na Promenadzie Światowida w Jastrzębiej Górze
W tym roku ponownie wybraliśmy się nad polskie morze. Zatrzymaliśmy się w Jastrzębiej Górze, urokliwym miasteczku, które odwiedzam od wielu lat. Pierwszy raz pojechałam tam z rodzicami i rodzeństwem, wtedy ta miejscowość nie była jeszcze tak popularna, można nawet zaryzykować stwierdzeniem, że było tam dość kameralnie. Nie trzeba było uciekać się do rezerwowania miejsca na plaży parawanem ;) Ale o "parawaningu" jeszcze za chwilę wspomnę.
Promenada Światowida w Jastrzębiej Górze
Nad morzem przywitała nas iście jesienna aura. Poniżej 20 stopni, zachmurzone niebo, dość silny, chłodny wiatr. Pomyśleliśmy, że może prognozy się nie sprawdzą i jednak zawita do nas słońce. Cóż... słońce owszem, pokazywało się, ale były to kilkugodzinne przejaśnienia, a temperatura wciąż nie przekraczała 20 kresek. Pogodynka w telewizji powiedziała, że nad Polskę nadeszło arktyczne powietrze i musieliśmy się pogodzić z faktem, że nie uda nam się powygrzewać na plaży.

Co tu robić? Przecież nie można narzekać i dodatkowo psuć sobie humoru. Postanowiliśmy podejść do sprawy pozytywnie. Przecież nie pada!

Żartuję... Przez pierwsze godziny pobytu narzekałam i zrzędziłam ile wlezie. Narzeczony odgrażał się, że to nasze ostatnie wakacje nad polskim morzem i od teraz tylko ciepłe kraje. Gdy wylaliśmy swoje żale, padł pomysł, że skoro nie pada, a słońce wychodzi nieco zza chmur, można spróbować chociaż na chwilę wyjść na plażę. I tu wracamy do tych nieszczęsnych parawanów. Uważam, że w taką pogodę, gdy wieje silny, zimny wiatr, słońce chowa się za chmurami, a my chcemy chociaż trochę pobyć blisko morza, parawan może okazać się wybawieniem. Oczywiście nie mówię tu o zabieraniu połowy plaży :)
zejście na plażę w Jastrzębiej Górze
Jastrzębia Góra znana jest z przepięknej, malowniczej plaży. Brzeg klifowy i szeroka, piaszczysta plaża to niecodzienne połączenie ;)

Najpiękniejsze są tutaj zachody słońca. Chmury, na które tak narzekałam, dodają tym chwilom uroku.
plaża w Jastrzębiej Górze


W Jastrzębiej Górze na pewno nie będziecie się nudzić. Znajdziemy tu dużo fajnych barów i restauracji, dyskoteki, karaoke, wesołe miasteczko i wiele innych atrakcji. Polecam zupę rybną w restauracji Papaj, najlepszą rybkę znajdziecie w smażalni Przypiecek, fantastyczne drinki w Coctail Bar Max (na moim IG można zobaczyć, jak zjawiskowo wyglądają :D *KLIK*).

Promenada Światowida
Warto też wspomnieć, że w kościele w Jastrzębiej Górze często odbywają się koncerty organowe. Sam widok instrumentu zapiera dech w piersiach. Raz udało mi się wysłuchać tam koncertu prof. Krzysztofa Pendereckiego - zupełnie za darmo. Pan profesor od lat wybiera właśnie to miejsce na wypoczynek i wcale się mu nie dziwię ;)

Gdy pogoda nie sprzyja plażowaniu, warto zwiedzić okolicę. Jastrzębia Góra jest bardzo dobrze skomunikowana z pobliskimi miastami. Najpierw odwiedziliśmy Władysławowo, gdzie warto odwiedzić port, Aleję Gwiazd Sportu i okolice Ośrodka Przygotowań Olimpijskich Cetniewo.

Z Władysławowa bardzo blisko jest na Hel. Ostrzegam jednak, żeby nie wybierać się tam samochodem, bo czekają Was ogromne korki. Na Hel kursują szynobusy - na miejscu będziecie w około 30 minut.

Muszę przyznać, że w ciągu kilku ostatnich lat infrastruktura na Helu bardzo się rozwinęła. Najpierw wybraliśmy się do Fokarium. Jeśli chcecie zobaczyć foki, musicie sprawdzić pory ich karmienia i przygotować sobie monety 5-złotowe. Zaoszczędzicie sobie czasu i nerwów, bo kolejki są spore. Warto jednak chociaż raz odwiedzić to miejsce :)

Fokarium
Hel to także piękna plaża oraz port, skąd można popłynąć promem.
plaża na Helu
Port Morski Hel
Gorąco polecam spacer na tzw. Cypel Helski. Widoki są przepiękne, to miejsce ma w sobie jakąś magię :)
Cypel Helski
ramoneska - Zara
koszula - Stradivarius
jeansy - Cubus
buty - New Balance

Ostatniego dnia, a właściwie już w drodze powrotnej, zdecydowaliśmy się na spontaniczny wyjazd do Sopotu i Gdańska. Na sopockim molo złapał nas szkwał, zrobiło się w pewnej chwili groźnie, ale na szczęście zdążyliśmy się schronić, a pogoda bardzo szybko się poprawiła. Ta nagła zmiana pogody jest nawet widoczna na zdjęciach, na molo nagle zrobiło się prawie zupełnie pusto :)
molo w Sopocie
Zanim dotarliśmy na molo, postanowiliśmy sprawdzić pewne miejsce, o którym tylko słyszałam. Chodzi o zejście na jedną z plaż w Sopocie, którego widoki bardzo przypominają krajobraz Roztocza. Las, mały wodospad i potoczek, który swoje zakończenie ma w morzu. Coś niesamowitego. To trochę tak, jakbyśmy nad polskim morzem mieli prawie górskie widoki :) 
plaża w Sopocie
Zwiedzanie zakończyliśmy w Gdańsku, gdzie trwał właśnie Jarmark Dominikański. Jeśli jeszcze nie byliście tam w trakcie Jarmarku, to polecam. Owszem, są tłumy, ale ten gwar, setki straganów, niecodziennych przedmiotów, przyprawy z różnych stron świata, czy swojski chleb ze smalcem, tworzą świetną atmosferę. No i jest jeszcze jeden bonus. Możemy spotkać Wojciecha Cejrowskiego, zamienić z nim parę zdań, uścisnąć rękę, czy zrobić z nim sobie zdjęcie oraz dostać książkę z autografem. Pan Wojciech jest przesympatycznym, mądrym człowiekiem, dla każdego znajduje czas.

Jarmark Dominikański

Wojciech Cejrowski
fontanna Neptuna w Gdańsku
To już wszystko, mam nadzieję, że wpis był dla Was ciekawy. Myślę, że udowodniłam, że nad morzem czas da się spędzić aktywnie i nie potrzebujemy upału, by urlop uważać za udany :) Mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca, bo jak zwykle się rozgadałam ;) 

Napiszcie koniecznie, gdzie Wy lubicie spędzać wakacje i jakie miejsca polecacie. Pozdrawiam cieplutko :)

Too Faced Sweet Peach Palette | recenzja, swatche, makijaż

$
0
0
Cześć :)

Choć wakacje już się skończyły, lato trwa w najlepsze. Przed nami kolejny ciepły i słoneczny weekend. Dlatego chciałabym zaprezentować Wam pachnącą brzoskwiniami paletę marki Too Faced o wdzięcznej nazwie Sweet Peach.


Warto wspomnieć, że Sweet Peach to paleta z tzw. edycji limitowanej. Gdy tylko weszła do Sephory, świat oszalał na jej punkcie. Została wyprzedana w rekordowo szybkim tempie i wiele kobiet odczuwało niedosyt, ponieważ nie udało im się tej "Brzoskwinki" zakupić. Przedstawiciele marki Too Faced byli zaskoczeni ogromnym sukcesem sprzedażowym i obiecali, że paleta powróci na półki tak szybko, jak to będzie możliwe. Oficjalne stanowisko marki Too Faced w tej sprawie: * KLIK *




Sweet Peach utrzymana jest w stylistyce podobnej do jej poprzedniczek. W metalowej kasetce zamykanej na magnes kryje się 18 cieni w kolorach nawiązujących do odcieni brzoskwini - znajdziemy tu ciepłe brązy, brzoskwiniowe beże, róże, koral, a nawet odcienie fioletu. Niektóre dziewczyny narzekały, że tak naprawdę nie ma tu zbyt wiele typowo brzoskwiniowych cieni, ale sądzę, że paleta to taka wariacja na temat owoców lata.

Stylistyka opakowań Too Faced jest może trochę przesłodzona i ocierająca się o kicz, ale osobiście mi to nie przeszkadza. Podoba mi się efekt ombre zastosowany zarówno na kartonowym opakowaniu i właściwej palecie z cieniami, a także delikatne tłoczenia charakterystyczne dla czekoladek Too Faced. Jakby tej słodyczy było mało, producent chwali się, że cienie mają zapach słodkiej brzoskwini. I owszem, tak jest, ale to taka raczej chemiczna brzoskwinia. Jeśli miałabym wskazać, który zapach bardziej mi się podoba: Chocolate Bar czy Sweet Peach - bez wahania wybiorę tę pierwszą.



Najpoważniejszą wadą palety jest to, że w przeciwieństwie do poprzedniczek, najjaśniejsze i najczęściej używane cienie mają rozmiar taki, jak pozostałe. W Peaches 'N Cream już widoczny jest delikatny ubytek i trochę mnie to martwi - jest to bowiem cień, który stosuję na całą powiekę jako baza pod pozostałe.

Jeśli już mówimy o cieniach - ich jakość jest zdecydowanie lepsza, niż w palecie Chocolate Bar, a przecież klasyczna czekoladka prezentowała wysoki poziom. Pigmentacja, łatwość blendowania, możliwość budowania koloru - to czysta poezja. Mamy tu szeroki wachlarz wykończeń. Od aksamitnych w konsystencji matów, przez masełkowate cienie opalizujące, satynowe, z drobinkami, a nawet duochrom. Trzeba też przyznać, że kolory zostały dobrane tak, byśmy mogli stworzyć zarówno neonowy,  letni, koralowo-brzoskwiniowy look, delikatny, klasyczny makijaż dzienny, a także wieczorowe, ciemne smoky.

Kolory
______________

White Peach - bardzo jasny, rozbielony beż o satynowym wykończeniu
Luscious - ciemniejszy, delikatnie złotawy, metaliczny beż
Just Peachy - duochrom, róż mieniący się na złoto
Nectar - zgaszony, kremowy, jasny żółty o delikatnie metalicznym wykończeniu
Cobbler - średni brąz wpadający nieznacznie w miedź
Candied Peach - matowy koral z drobinkami mieniącymi się na srebrno-różowo
Peaches 'N Cream - jasny, matowy, kremowy beż - świetny kolor bazowy
Georgia - brzoskwiniowy mat wpadający delikatnie w różowawe tony
Bless Her Heart - jeden z najbardziej oryginalnych kolorów, jakie widziałam, metaliczne khaki opalizujące delikatnie na złoto
Tempting - satynowa czerń ze srebrnymi drobinkami - nie jest to bardzo głęboka czerń
Charmed, I'm Sure - matowy brąz o neutralnej tonacji
Bellini - przepiękny, metaliczny brudny róż, mieniący się na złoto-beżowo
Peach Pit - śliwkowy, satynowy brąz
Delectable - ciemny fiolet wpadający w brąz (jest to najgorszy cień w palecie, suchy i niedosatecznie napigmentowany)
Puree - matowy, jasny, ciepły brąz
Summer Yum - matowy, rudy brąz - piękny kolor
Talk Dearby To Me - grafit z drobinkami mieniącymi się na fiolet, róż i srebro (sucha konsystencja i dość słaba pigmentacja)




Trwałość
______________
Cienie bardzo długo utrzymują się na powiekach, nakładam je zawsze na bazę w postaci korektora. Nie zbierają się w załamaniach, nie tracą na intensywności. Makijaż wytrzyma calutki dzień i będzie prezentował się ładnie i świeżo. Przypomnę tylko, że mam dość tłuste powieki, jednak w tym wypadku nie jest to żadnym problemem.

Aplikacja
______________
Tylko dwa cienie są słabiej napigmentowane i mają suchą, niezbyt przyjemną w aplikacji konsystencje. Pozostałe są miękkie, aksamitne. To chyba moje pierwsze cienie (oprócz Makeup Geek), które blendują się dosłownie jak marzenie. Nie robią plam, nie zanikają, można je swobodnie budować, tworzyć delikatną mgiełkę koloru. Praca z nimi to czysta przyjemność. Myślę, że dla osób, które stawiają swoje pierwsze kroki w makijażu,
paleta byłaby świetnym prezentem.

Podsumowanie
_______________
Jak nietrudno zgadnąć - jestem zachwycona tą paletką. Dobór kolorów jest dobrze przemyślany, możemy nią wykonać pełny makijaż oka, aplikacja nie sprawia żadnych problemów, jest uniwersalna. Ładnie pachnie i cieszy oko. Niestety cena jest dość wysoka, ale warto polować na zniżki w Sephorze - ja kupiłam ją 20% taniej.

Na zakończenie pokażę Wam przykładowe makijaże wykonane za pomocą Too Faced Sweet Peach




Jak podoba się Wam ta paleta? Będziecie czekać, aż wróci do oferty Too Faced?

Ściskam, do następnego :)


Weekendowy Mix | Serial roku, jesienny makijaż, perełka z Pepco, przepis na fit obiad

$
0
0
Cześć! 

Przygotowałam dla Was dzisiaj pierwszy post z serii "Weekendowy Mix" - wiele fajnych, przydatnych informacji i syntetyczna forma - to spodobało mi się w postach tego typu najbardziej. Koniecznie dajcie znać, czy lubicie takie wpisy :)

Stranger Things

Stranger Things - plakat
W ostatnim tygodniu trafiliśmy z moim A. na fantastyczny serial. Akcja toczy się w małym miasteczku, mamy lata 80-te. Dochodzi do zaginięcia małego chłopca i  to wokół tego wydarzenia kręci się fabuła. Niech Was nie zmyli ten lakoniczny opis, bo nie mamy do czynienia z klasycznym kryminałem. W tym 8-odcinkowym miniserialu mieszają się różne gatunki. Od przygody, po sci-fi, do horroru. Największy chyba urok tego serialu, oczywiście oprócz odkrywania tajemnicy zaginięcia chłopca, to nawiązania do popkultury lat 80-tych, Taka nostalgiczna do muzyki, czy filmu tamtych lat, to niesamowita przygoda, zarówno dla starszych, jak i młodszych widzów, którzy bardzo łatwo mogą zidentyfikować się z głównymi bohaterami. Serial łączy w sobie klimat powieści Stephana Kinga, kinowych hitów Stevena Spielberga, w tle pobrzmiewa muzyka z kaset magnetofonowych. Jest tajemnicza agencja rządowa, przerażające siły nie z tego świata, a także elementy humorystyczne. Nic więcej nie zdradzę - musicie zobaczyć! :)

Jesienny Makijaż



Jesień zbliża się wielkimi krokami, chociaż za oknem mamy prawdziwe babie lato :) Ale trawa przestaje być soczyście zielona, liście zmieniają powoli kolor na żółty i czerwony, w powietrzu czuć ten zapach jesieni :) Ten klimat zainspirował mnie do wykonania prostego makijażu, którzy sprawdzi się na jesienne, wieczorne wyjścia, czy nawet na wesele. Smoky w ciepłej tonacji kolorystycznej i akcent na usta w kolorze wina.
Podkład Revlon CS 150, korektor Liquid Camouflage z Catrice przypudrowany Ben Nye. Strefa T zmatowiona pudrem ryżowym z Paese, Brwi podkreślone pomadą Inglota w nr 19 oraz przeczesane żelem do brwi z Golden Rose
W załamaniu powieki i lekko ponad nim brzoskwiniowy, beż. W zewnętrznym kąciku ciepły brąz oraz ciemny burgund. Na środek powieki cień połyskujący na złoto-różowo-miedziany kolor. Dolna powieka to ciepły brąz roztarty kolorem brzoskwiniowym. W zewnętrznym kąciku połyskujący, złoty cień foliowy. Na dolnen linii wodnej beżowa kredka z Inglota.
Twarz delikatnie wykonturowana i ocieplona bronzerem, rozświetlacz nałożony na szczyty kości policzkowych, łuk kupidyna i czubek nosa :)
Na ustach pomadka Golden Rose Matte Lipstick Crayon nr 08 połączona z Wibo Million Dolar Lips nr 1.
Jak wam się podoba? :)

Spodnie dresowe z Pepco


Kupiłam je wczoraj, mają fajny kolor - melanż, ściągacze i kieszenie zapinane na zamek błyskawiczny, poniżej kolan delikatne przeszycia. Są dość cienkie i przewiewne. Kosztują ok. 30 zł. Są wygodne i ładnie wyglądają ;) 

Pełnoziarniste spaghetti z pastą z awokado 

Spaghetti z awokado
Zdrowy, lekki obiad, który można zabrać do pracy. 
(na 4 osoby)
2 awokado, 2 ząbki czosnku, 2 jajka, 4 łyżki jogurtu greckiego, kilka liści bazylii - zblendować. Duża papryka, średnia cebula - w kostkę, oliwa, przyprawa grillowa i na 25 min do piekarnika. Pastę połączyć z makaronem pełnoziarnistym lekko podgrzewając, dodać grillowane warzywa. Można posypać parmezanem, pomidorami, ulubioną zieleninką ;)
Smacznego! :)

To byłoby już wszystko na dziś :) Koniecznie dajcie znać, czy takie posty się Wam podobają. Zapraszam Was też na mojego Instagrama - tam jestem prawie codziennie. Znajdziecie tam nowości kosmetyczne, fajne przepisy kulinarne, pomysły na manicure i trochę ładnych widoków. Chętnie też zajrzę do Was :) Mój INSTAGRAM

Anastasia Beverly Hills Liquid Lipstick - Crush | recenzja + swatche

$
0
0
Cześć :)

Ostatnio stwierdziłam, że moja miłość do matowych pomadek zamienia się w obsesję :D O pomadce z Anastasii marzyłam od dawna, podziwiałam je na ustach polskich i zagranicznych youtuberek, wzdychałam po cichu do koloru  Dusty Rose, szukałam zamiennika (np. Golden Rose Matte Lipstick Crayon nr 10), ale ideał był tylko jeden. 
Anastasia Beverly Hills Liquid Lipstick
Pewnego dnia postanowiłam zrealizować swoje małe marzenie i kupiłam pomadkę Anastasia Beverly Hills Liquid Lipstick - Crush. Portfel gorzko zapłakał, ale moja ciekawość, czy pomadka jest warta tych pieniędzy, zwyciężyła. Dlaczego nie zdecydowałam się na słynną Dusty Rose? Obejrzałam "milijony" zdjęć i wideo ze swatchami i uznałam, że ten kolor będzie dla mnie za ciemny, a potrzebowałam czegoś na co dzień, co będzie się nadawało do biura. Poza tym, nudziak to kolor na każdą okazję :) 

Trwałość
___________________
To właśnie trwałość jest wyznacznikiem jakości pomadki. Cóż z tego, że pomadka ma najpiękniejszy na świecie kolor, jeśli brzydko się zjada po najmniejszym nawet kontakcie ze szklanką wody? Na szczęście pomadka Anastasii utrzymuje się na ustach co najmniej kilka godzin - mój rekord to 6. Nie straszne jej picie, czy jedzenie burgerów, a nawet całusy. Nie rozmazuje się, nie pozostawia śladu na szklance. Ładnie, równomiernie "się zjada". Trwałość jest taka sama, jak pomadki Dose od Colors, która jednak jest dwukrotnie tańsza. Dlatego tak ubolewam, że produkty Anastasii są u nas bardzo drogie. 

Kolor
___________________
Crush to dla mnie nude idealny. Producent opisuje ten kolor jako "soft beige" - jest to jaśniejsza wersja Dusty Rose. Delikatny beż z subtelnymi tonami zgaszonego różu. Będzie pasował każdemu typowi urody. Jest nienachalny, ale widoczny na ustach. Można powiedzieć, że to taki "lepszy kolor naszych ust".  Jest cieplejsza od koloru Stone (Dose of Colors) i bardziej różowa, niż 01 z Bell. Muszę jeszcze dodać, że to, jak pomadka prezentuje się na ustach, przyciąga spojrzenia. Wielokrotnie otrzymywałam na jej temat komplement, nawet nieznajome mi osoby, pytały, co to za kolor :)

Konsystencja i aplikacja
___________________
Pomadka ma kremowo-musową konsystencję i wygodny, niewielki aplikator, który pozwala na idealne wyrysowanie kształtu ust. Jest bardzo mocno napigmentowana (co widać na zdjęciu powyżej - jedna, bardzo cienka warstwa zapewnia 100% krycie, dla porównania, taniej pomadki Bell mamy tu aż 4 warstwy). Bardzo szybko zasycha na kompletny mat, jest niemal zupełnie niewyczuwalna. Jeśli nałożymy ją na wypielęgnowane, nawilżone usta, nie podkreśli suchych skórek, linii i załamań, nie będą one wyglądały jak rodzynka. Dopiero po kilku godzinach może być wyczuwalne ściągnięcie i wysuszenie ust. 
Anastasia Beverly Hills Liquid Lipstick - Crush
Tak pomadka prezentuje się na ustach:
Podoba Wam się ta pomadka? Jakie są Wasze ulubione  pomadki w kolorze nude?


Wpadajcie też na mojego Insta - chętnie zajrzę też do Was :)

Catrice HD Liquid Foundation - recenzja | porównanie kolorów | makijaż

$
0
0
Cześć!

Po dłuższej nieobecności wracam do Was z gorącą nowością od Catrice. Muszę przyznać, że ciężko zdobyć ten produkt - w Naturze półki były totalnie wyczyszczone, udało mi się go dorwać w Hebe :) Panie w Naturze poinformowały mnie, że podkład ma wrócić w połowie października - więc bądźcie czujne, bo... po prostu warto :)
Catrice HD LIQUID COVERAGE FOUNDATION

Opakowanie
__________________
Podkład zamknięty jest w niewielkiej buteleczce z mlecznego, matowego szkła. Gdy trzymamy go w dłoni - czujemy jego ciężar, co daje taki powiew luksusu. Nowością dla mnie jest wykorzystanie pipety, co daje wrażenie obcowania z produktem z wyższej półki. Opakowanie prezentuje się naprawdę pięknie, Catrice zadbało o każdy detal.

Kolor i konsystencja
___________________
Mój odcień to 010 - najjaśniejszy w gamie kolorystycznej. Alert dla bladziochów: jeśli wasza cera jest naprawdę mega jasna, wręcz alabastrowa, może być dla Was za ciemny. 010 to beż o żółtych tonach. Poniżej porównanie popularnego Revlon Colorstay 150 Buff z 010 Catrice. Różnica jest duża, ale na twarzy nie jest zauważalna. Istotną kwestią jest to, że podkład niestety oksyduje, na co zwracam szczególną uwagę osobom o bardzo jasnej cerze.
Jego konsystencja jest płynna, wręcz wodnista - zastosowanie pipety jest uzasadnionym rozwiązaniem, pompka mogłaby się tu nie sprawdzić. Podkład idealnie stapia się z cerą, zastyga. Staje się dosłownie jak druga, lepsza skóra. Mimo swojej ultralekkiej konsystencji podkład daje bardzo dobre krycie, które można budować. Pozostawia matowo-satynowe, ale niezwykle naturalne wykończenie. Ma przyjemny, lekko słodkawy zapach.

Trwałość
___________________
Podkład nie wchodzi w pory, nie podkreśla suchych skórek, nie waży się. Dobrą informacją dla posiadaczek tłustych i mieszanych cer jest to, że mat (po przypudrowaniu pudrem sypkim Pasese) utrzymuje się przez nawet 5 godzin. Chyba jeszcze żaden podkład nie radził sobie z przetłuszczaniem się mojej strefy "T" tak dobrze.
Podkład utrzymuje się na twarzy cały dzień, z małymi poprawkami w postaci zmatowienia cery bibułką i przypudrowaniem. Nie znika, nie ściera się, zauważyłam też, że zostawia zdecydowanie mniejsze ślady na ekranie smartfona (wszystkie znamy "to uczucie", jak po rozmowie wygląda wyświetlacz ;p). Wiele podkładów, w tym Revlon CS, ściera mi się z okolic nosa. Nowy podkład Catrice na tym polu spisuje się znacznie lepiej - nie znika sam z siebie, można bez obaw delikatnie używać chusteczek higienicznych.

Poniżej zdjęcie makijażu po 6 godzinach od nałożenia. Potrzebowałam jedynie delikatnego zmatowienia. Jak widzicie - jest nienaruszony :) Na ustach Matte Lipstick Crayon 08 z Golden Rose.

Podsumowanie
___________________
Cena: ok 29 zł
Dostępność: Natura, Hebe, drogerie internetowe
Moja ocena: jeden z lepszych drogeryjnych podkładów, świetna jakość w przystępnej cenie. Jeśli lubicie krycie Revlon CS, ale zależy Wam na lekkiej konsystencji - jest to podkład dla Was. Poza tym - ładnie, naturalnie prezentuje się na zdjęciach. Cera jest wygładzona, ujednolicona, zapewnia efekt Photoshopa, ale bez sztuczności. Podkład dobrze "dogaduje się" z płynnym kamuflażem z Catrice. Moim zdaniem jest to produkt godny polecenia - szybko stał się moim nowym ulubieńcem :)

Co myślicie o tym podkładzie? Używałyście? A może zamierzacie kupić? :)

zapraszam do obserwowania - chętnie zajrzę też do Was

Yase Cosmetics - prawdziwie naturalne kosmetyki | Day Cream & Serum | moja opinia

$
0
0
Cześć :)

Jakiś czas temu odezwała się do mnie firma Yase Cosmetics - produkująca naturalne kosmetyki, przeznaczone do pielęgnacji twarzy, które należy przechowywać w lodówce. Nigdy wcześniej nie miałam okazji wypróbowania produktów tego typu, dlatego z przyjemnością zgodziłam się na przetestowanie kremu na dzień oraz serum.
Yase Cosmetics
Zanim otrzymałam paczkę z kosmetykami, chciałam jak najwięcej dowiedzieć się na temat firmy oraz składów produktów. Dlatego bardzo się cieszę, że kontakt z firmą był miły, rzeczowy, a przede wszystkim bardzo szybki.

Bardzo istotna okazała się filozofia Yase Cosmetics. W składach kosmetyków nie znajdziemy silikonów, glikolu, sztucznych barwników i zapachów, SLS i SLES, sztucznych konserwantów etc. Data przydatności produktów to 3 miesiące i należy je przechowywać w lodówce. Kosmetyki mają zapewnić kompletny program zrównoważonej pielęgnacji twarzy, odżywiać i regenerować skórę.
Produkty były zapakowane w solidne, estetyczne pudełko. Kremy zostały natomiast zamknięte w szklanych opakowaniach z wygodną pompką, ułatwiającą aplikację. Minimalistyczna szata graficzna bardzo przypadła mi do gustu.

Krem na dzień z ekstaktem z hematytu
__________________
Skład:  Aqua, Glycerin, Argania Spinosa Kernel Oil, Simmondisa (Chinensis) Jojoba Seed Oil, Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Hematite Extract, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Gluconolactone, Sodium Benzoate
Yase Cosmetics Day Cream
Krem na dzień zawiera czynny ekstrakt z hematytu, którego charakterystyczny, mineralny zapach wyczujemy podczas aplikacji, oraz inne, starannie wyselekcjonowane składniki, w tym witaminy, których zadaniem jest odżywianie, nawilżanie, a także ochrona skóry. Krem zawiera również naturalny filtr chroniący przed promieniowaniem UVA i UVB,

Kiedy otrzymałam paczkę, był środek lata, temperatury przekraczały 30 stopni. Moja mieszana cera, z mocno przetłuszczającą się strefą T, przeżywała wtedy swój gorszy okres. Pomimo stosowania kosmetyków regulujących wydzielanie sebum, regularnego oczyszczania i silnego matowienia, błyszczałam się jak żarówka. Nie rozstawałam się z bibułkami i pudrami o właściwościach matujących.

Stosowanie kosmetyków przechowywanych w lodówce, podczas tych wielkich upałów, to był strzał w "10". Uczucie chłodu, odświeżenia - tak wspominam pierwsze aplikacje kremu. Niestety, jak przypuszczałam, skład okazał się dla mnie zbyt bogaty w tamtym momencie. Zrezygnowałam więc ze stosowania kremu na dzień, bo moje silne świecenie przybrało jeszcze gorszą postać, stałam się dyskotekową kulą...

Krem stosowałam zatem na noc, a po obniżeniu temperatur, wróciłam do porannej jego aplikacji. Kosmetyk uratował moją skórę, którą wołała "wody", po zbyt intensywnym matowieniu. Niektóre z Was na pewno wiedzą, jak to jest... Krem był również bardzo pomocny po wszelkich zabiegach oczyszczających, dobrze się sprawdzał jako baza pod makijaż (podkład idealnie się do niego "przyczepiał" i stapiał w jedną całość). Nie zapchał mojej cery. Zauważyłam poprawę kondycji skóry - stała się nawilżona, ale nie tłusta, sprężysta, zniknęły suche skórki i podrażnienia. Krem pomimo swojej dość lekkiej konsystencji dobrze nawilża i odżywia skórę.


Serum z ekstraktem z rodochrozytu
__________________
Skład: Aqua, Glycerin, Rhodochrosite Extract, Panthenol, Cyamopsis Tetragonoloba (Guar) Gum, Tocopheryl Acetate, Ginkgo Biloba Leaf Extract, Coffea Arabica Seed Extract, Gluconolactone, Sodium Benzoate, Mentha Viridis (Spearmint) Leaf Oil, Limonene
Yase Cosmetics Serum
Według producenta: Serum jest wysoce skoncentrowanym preparatem, zawierającym czynny ekstrakt z rochochrozytu, o natychmiastowym działaniu. Odżywia skórę, która staje się bardziej napięta i wygładzona. Zawarte w nim antyoksydanty zapobiegają powstawaniu zmarszczek. Serum ma właściwości detoksykacyjne, chroni przed zewnętrznymi czynnikami utleniającymi. Poprawia elastyczność skóry.
Produkt ma konsystencję lekkiego żelu o delikatnie miętowym zapachu. Wchłania się w ekspresowym tempie. Może być stosowany solo lub jako "baza" dla kremu na dzień.

Ten produkt sprawdził mi się świetnie jestem bardzo zadowolona, że miałam okazję go wypróbować. Lekka konsystencja, szybkie wchłanianie i rzeczywiście - natychmiastowe działanie. Działa odświeżająco i kojąco. Skóra stała się promienna, bardziej elastyczna, zniknęły oznaki zmęczenia.

Podsumowanie
__________________
Bardzo się cieszę, że miałam okazję przetestować kosmetyki marki Yase Cosmetics. To było moje pierwsze i od razu udane doświadczenie z produktami o tak naturalnym składzie, że konieczne było przechowywanie ich w lodówce. Dla osób często podróżujących ten wymóg może się okazać niezbyt wygodny, ale jeśli jesteście fankami naturalnych składów, będziecie zadowolone. Myślę, że z produktami powinny polubić się zarówno cery suche, jak i normalne, mieszane i tłuste.

Produkty są dostępne na stronie: https://www.yasecosmetics.com/pl/.


Co myślicie o tych produktach? Lubicie naturalne kosmetyki?

____________________
zapraszam do obserwowania
chętnie też odwiedzę Wasze profile :) 

Jesienny MIX | nowości z Miss Sporty | ZAFUL.com | Bridget Jones 3

$
0
0

Cześć :)


Ostatnio nie narzekam na nadmiar wolnego czasu, a wszystko przez przeprowadzkę do Warszawy i związane z tym zamieszanie. Obecnie jesteśmy z narzeczonym na etapie poszukiwania mieszkania (kolejny wyjazd w tym celu w czwartek - mamy nadzieję, że ostatni). Dlatego dzisiaj przygotowałam dla Was kolejny post z serii "MIX", tym razem nie weekendowy, bo przecież mamy poniedziałek ;)

Nowości z Miss Sporty

Całkiem niedawno firma Miss Sporty zrobiła mi niesamowicie miłą niespodziankę - kuferek z nową kolekcją kosmetyków. Byłam oczarowana sposobem zapakowania produktów - kuferek wygląda przeuroczo. Ale i zawartość okazała się równie przyjemna. Pomyślałam, że pokażę Wam te nowości, w końcu promocja w Rossmanie trwa w najlepsze ;)


W skład zestawu wchodzą:

mascara Studio Lash Designer 001 Black - tusz do rzęs w zgrabnym, czerwonym opakowaniu, o wygodnej, wydłużonej, silikonowej i precyzyjnej szczoteczce. Ładnie rozdziela rzęsy, pogrubia je i delikatnie wydłuża. Daje bardzo naturalny efekt, ma głęboki, czarny kolor. Nie osypuje się w ciągu dnia.


lakiery do paznokci Lasting Color:
559 - piękny, grafit w chłodnej tonacji
560 - zieleń khaki
561 - zgaszony, rudy pomarańcz
562 - ciepła czerwień o pomarańczowych tonach z drobinkami
563 - mój faworyt - głęboki, czekoladowy brąz (Nutella na paznokciach :D)
564 - metaliczna fuksja

Jak widzicie, kolory są iście jesienne. Nie mogę się doczekać, kiedy wypróbuję tej czekoladki i rudego :) Pędzelek jest szeroki, konsystencja żelowa - nie za gęsta, nie za rzadka - w sam raz. Nie zalejemy sobie nim skórek. O trwałości i kryciu wypowiem się za jakiś czas - wypatrujcie jesiennych mani na moim INSTAGRAMIE ;)

poczwórne cienie do powiek:

nr 413 - dostępne TUTAJ (nie zdążyłam ich obfocić, bo moja siostra Asia zabrała je ze sobą aż do Londynu, chwaliła ich pigmentację i śliczne kolory)
nr 414 - ciemne, chłodne brązy i szarości oraz czerń - od razu przychodzi mi do głowy klasyczne smoky. 

Paletka przyszła do mnie niestety lekko uszkodzona (mocno ukruszony najciemniejszy cień), ale da się jej używać. Opakowanie nie jest najwyższej jakości, ale i cena jest bardzo niska. Pigmentacja cieni pozytywnie mnie zaskoczyła. Jednak, jak możecie zauważyć na zdjęciu, cienie dość mocno się pylą. Nie wykonywałam nimi jeszcze makijażu (trochę nie moja kolorystyka), ale na pewno ją przetestuję i dam znać ;)


kredki do oczu Studio Lash Designer Gel
001 - głęboka czerń
002 - grafit ze złotymi drobinkami
003 - ciemny brąz (niestety trafił do mnie uszkodzony, ułamany, a szkoda :()
004 - delikatnie metaliczny granat (kolor świetny, ale aplikacja jest trochę trudna, dokładanie koloru powoduje smużenie poprzedniej warstwy, przez co efekt nie jest równomierny)

Kredki są miękkie, żelowe, gładko suną po powiece. Dają głęboki, wyraźny kolor - są dobrze napigmentowane. Zaskoczyła mnie ich trwałość, są bowiem zastygające i utrzymują się naprawdę długo, nie odbijają się na powiece (a mam tłustą). Trudno mi było zmyć swatche wodą z mydłem, a pocierałam dłoń dość mocno, dopiero płyn micelarny dał sobie z nimi radę ;)


ZAFUL.com - moja opinia
Jakiś czas temu odezwała się do mnie przemiła Sonya ze sklepu zaful.com. Powiem Wam szczerze - byłam bardzo sceptycznie nastawiona do wszelkiej maści chińskich sklepów i do tej pory nigdy tam nic nie zamawiałam. Jednak zachęcona opiniami o sklepie Zaful, które znalazłam na innych blogach, postanowiłam spróbować i wybrałam sobie z ich asortymentu dwie rzeczy. Pierwszą z nich była biała bluzka typu "cold shoulder" oraz choker

Bluzka na zdjęciu prezentowała się naprawdę fajnie. Zamówiłam rozmiar S (na co dzień noszę XS/S), ale to, co przyszło było po prostu ogromne. Bluzka byłaby za duża nawet na mojego narzeczonego (182 cm wzrostu, nosi rozmiar M). Mogę natomiast pochwalić materiał za to, że jest miły w dotyku, natomiast mnie się na potęgę. W kilku miejscach t-shirt się pruł, jednak jeśli chodzi o fason, to muszę uczciwie stwierdzić, że nie odbiegał od tego, co widać na zdjęciu. Niestety produkt nie spełnił moich oczekiwań.
Pozytywnym punktem zamówienia był choker. Wygląda naprawdę fajnie i stylowo, jest porządnie zrobiony, po założeniu nie uwiera, nie uciska - jest bardzo wygodny i naprawdę lubię go nosić. Wiele osób pytało mnie, skąd go mam. Mogę go Wam z czystym sumieniem polecić. Poniżej link do niego oraz innych, fajnych naszyjników tego typu:

ChokerZAFUL.com

Makijaż:
Oczy: INGLOT (cienie z kolekcji What a Spice)
Podkład: Catrice Liquid Covarage Foundation
Tusz do rzęs: Miss Sporty Studio Lash Designer 001 Black
Kredka do oczu: Miss Sporty Studio Lash Designer 001
Usta: Dose of Colors - Stone
Konturowanie: Kobo Nubian Desert + Mary Lou Manizer
Róż: Zoeva Pink Spectrum

Muszę pochwalić też obsługę sklepu. Sonya była bardzo miła i pomocna, utrzymywała ze mną stały kontakt, upewniając się, czy wszystko jest OK. Moja opinia odnośnie zakupów na chińskich stronach jest taka, że można trafić na świetne produkty, perełki, ale jest też wysoka szansa na dostanie bubla. Zawsze istnieje ryzyko, że będzie coś nie tak. Poza tym - czas oczekiwania (u mnie ok. 3 tygodnie): nie każdy ma w sobie cierpliwość ;), czy możliwość zapłaty cła mogą zniechęcać. Czy zdecyduję się na ponowne zamówienie? Trudno powiedzieć :) Na zakup biżuterii być może, ale odnośnie ubrań - musiałabym chyba najpierw mieć pewność, że produkt ma dobrą jakość (czyt. pod produktem są opinie i realne zdjęcia wstawiane kupujących).

Bridget Jones 3
Jeśli szukacie filmu na długie, jesienne wieczory i macie ochotę na coś lekkiego, zabawnego i odprężającego - serdecznie polecam Wam III część filmu o Bridget Jones. 
Akcja rozgrywa się ładne kilka lat później (od ostatniego filmu). Tytułowa bohaterka znów jest singielką i znów samotnie obchodzi urodziny. W wyniku szeregu niespodziewanych zdarzeń zachodzi w ciążę, jednak niestety... nie wie, kto jest ojcem jej dziecka.
Film jest pełen inteligentnego, niewymuszonego humoru. Byłam na nim w pierwszy weekend wyświetlania, pełna sala podczas wielu scen ryczała ze śmiechu. Przekrój wiekowy widowni był ogromny. Od studentów po osoby w średnim wieku. O dziwo, film podobał się również panom, którzy tak niechętnie chodzą na komedie romantyczne ze swoimi połówkami. Oprócz tego, że film był szalenie zabawny, to jeszcze taki trochę nostalgiczny, oprócz śmiechu wywoływał też uśmiech. Serdecznie Wam polecam :) Fanką tego gatunku nie jestem, ale film podobał mi się bardzo i chętnie obejrzałabym go jeszcze raz ;)

I to wszystko na dziś. Mam nadzieję, że post Wam się podobał. Koniecznie napiszcie, czy podobają Wam się nowości z Miss Sporty? Co sądzicie o zakupach na chińskich stronach? A może macie jakieś doświadczenia z ZAFUL.com? Chętnie też poczytam Wasze opinie o filmie! Może polecicie mi coś na jesienne wieczory? Buziaki :)

PS: Są tu fanki Grey's Anatomy i fajnej, nostalgicznej muzyki na jesienne wieczory? Polecam playlistę z soundtrackiem z serialu (nie tylko fanom ;)) KLIK


Autumn Vibes | ♥ Zainspiruj się na jesień ♥

$
0
0
Hej :)

Znacie to uczucie? 7 rano, leżycie sobie w Waszej ciepłej, miękkiej pościeli, jest tak miło, przyjemnie... i nagle ten znienawidzony, przeszywający dźwięk budzika. Jedna "drzemka", druga, trzecia... O kurczę, już jesteśmy spóźnione! Ale jak tu wstać, kiedy za oknem leje, wieje, a termometr pokazuje minus miliard stopni?! Kto w ogóle "wymyślił" jesień?

Zaraz, zaraz! Dzisiaj chciałabym Wam udowodnić, że jesień da się lubić i w istocie jest to piękna, tajemnicza pora roku o magicznym klimacie. Zaparzcie sobie wielki kubek ulubionej herbaty - zapraszam Was do świata pięknych kolorów, pachnących świeczek, ciepłych, grubych swetrów i gorącej czekolady :)

Wyciągnij z szafy ulubione sweterki

Nie wiem, jak Wy (wy pewnie też ;)), ale ja mam ogromną słabość do tej części garderoby. Może się to wydawać dziwne, ale nawet podczas 30-stopniowych upałów piękny sweter potrafi zwrócić moją uwagę, gdy jestem na zakupach i szukam np. nowego bikini na letni, urlopowy wypad. Może mam w sobie coś z kota - lubię otaczać się miękkimi, ciepłymi i przyjemnymi w dotyku materiałami. Dopasowane, z ozdobnymi splotami, w norweskie wzory, w szalonych kolorach, a może po prostu w  mojej ukochanej szarości? Oversize, dopasowany,  kardigan, modny ostatnio cold shoulder? Każdy znajdzie coś dla siebie. Sweter potrafi "zrobić" całą stylizację, można go połączyć klasycznie lub awangardowo - to zdecydowanie moja ulubiona część garderoby! Znacie kogoś, kto by nie lubił swetrów? :)


W tej szarości jest mnóstwo kolorów

Tak, wiem, jesienią często pogoda jest po prostu brzydka. Mokro, zimno, wieje... Nie chce się wstawać z łóżka. Ale, jeśli już musimy wyjść na zewnątrz, spróbujmy przymknąć oko na te pogodowe niedogodności i dostrzec, że ten szary, ponury poranek przełamać można zachwycając się kolorowym dywanem z liści, znalezionym kasztanem (schowajmy go w kieszeni kurtki lub płaszcza ;)).

Mgliste wieczory i poranki są bardzo klimatyczne - pamiętam czasy, gdy musiałam ze swojej miejscowości dojechać do liceum w Lublinie - na 7.30 musiałam być w szkole. Wstawałam o 5, gdy było jeszcze ciemno, szykowałam się i szłam na busa, który odjeżdżał o 6 (swoją drogą naprawdę nie wiem, jak wyrabiałam się z porannym prysznicem, umyciem i wysuszeniem włosów, ubraniem, makijażem i spakowaniem do szkoły w godzinę!). Szybki spacer kilka minut przez 6 to był naprawdę fajny początek dnia. Słońce dopiero wstawało, wokół unosiła się mgła, gęsta jak mleko, a powietrze było zimne, rześkie - aż uderzało w nozdrza. Powroty kojarzą mi się z zapalonymi po zmroku latarniami, zapachem i delikatną mgiełką z dymu, która unosiła się nad moją miejscowością. Jesień naprawdę może być piękna :)

Zgaś światło - zapal świeczki

Latem świeczki towarzyszą mi czasem podczas imprez w plenerze lub po prostu, gdy spędzam rodzinny wieczór z rodziną na naszym dużym balkonie. Preferuję wtedy świeże, kwiatowo-owocowe zapachy. Jesienią stawiam na cieplejsze, ale nadal niezbyt ciężki aromaty. Cytrusy i zapachy tropikalnych owoców zastępuję świeczkami o nutach jabłkowych, wiśniowych lub żurawinowych. Chętnie palę również woski Yankee Candle - właśnie teraz z mojego kominka wydobywa się zapach Sweet Apple :) 
Nie przygotowuję jesiennej wersji dekoracji swojego mieszkania, ale zdecydowanie rzadziej pojawiają się wtedy u mnie świeże, cięte kwiaty. Ich miejsce jest zajęte przez piękne wrzosy. Nie ma u mnie jesiennego klimatu bez słynnych już cotton balls. Uwielbiam efekt, jaki dają. Wyglądają świetnie zarówno na parapecie, jak i na drewnianej podłodze - w ogóle, gdziekolwiek je ułożymy, będą cieszyć oko. Ja ozdobiłam nimi na przykład stary, niezbyt urodziwy...kaloryfer :)


Po czwarte - rozgrzej się!

Jesień to trudny czas dla naszego zdrowia. Łatwo się przeziębić - ja już teraz zaczęłam nosić czapkę, szalik i rękawiczki :) Gdy wracamy zmarznięte do domu, za oknem deszcz i wichura, warto rozgrzać się trochę od środka! Jesienią dozwolone są każde ilości herbaty z cytryną i miodem, gorącej czekolady lub... ciepłej, domowej zupy :)

Moim ulubionym przepisem na gorącą czekoladę jest ten najprostszy: w rondelku podgrzewam śmietanę kremówkę i wrzucam stopniowo kostki czekolady, energicznie mieszając, aby uzyskać aksamitną, gęstą i gładką konsystencję. Można dodać ulubionego syropu owocowego, chilli lub posypać posiekanymi orzechami/bakaliami.
Jeśli chodzi o zupy - polecam domową pomidorową, krem z dyni z odrobiną curry, czy krem z pieczonej papryki. Śledźcie mój Instagram - w najbliższym czasie zaprezentuję Wam szybkie i fajne przepisy :)

Baw się modą i makijażem

Latem, gdy temperatury znacznie przekraczają trzydzieści kresek, ostatnią rzeczą, o której myślałam, było dobieranie stroju i dodatków, czy robienie makijażu, który i tak zaraz by spłynął. W upalne weekendy wskakiwałam w zwiewne sukienki, lub zwykły top i szorty, lekko "pudrowałam nosek". Jesień jest pod tym względem zdecydowanie inną porą roku. Możemy zaszaleć, na usta nałożyć burgundową pomadkę, mocniej wycieniować oko. Jesień to też taki fajny, przejściowy czas, zanim staniemy się puchowymi ludzikami Michelin. 

Stylowy płaszcz, botki, kapelusz, długi szal - możemy ze sobą miksować różne fasony, tekstury - nasze stylizacje są wielowymiarowe, wielowarstwowe, nabierają pazura. Z paznokci często znikają pastelowe i neonowe kolory, które zastępujemy ciemniejszymi lub "przybrudzonymi" kolorami. Jesień to wreszcie czas imprez - Halloween, Andrzejki - może czeka Was jakaś tematyczna impreza?

Nadrób serialowe, filmowe lub książkowe zaległości


Dla tych z Was, którzy są domatorami, chłodne, jesienne wieczory to doskonały czas na nadrobienie ulubionych seriali, nowości filmowych, czy przeczytanie zaległej książki. Od dłuższego czas planowałam wrócić do Suits i Once Upon a Time. Świetny jest też hit tego roku - Stranger Things, intrygujący West World, czy polski Belfer. Jeśli chodzi o filmy, to wybieram się na "Wołyń", chcę obejrzeć najnowszą część Bourne'a, "Dziewczynę z Pociągu", a także "Inferno". Molem książkowym nie jestem, ale upatrzyłam sobie książkę w Empiku książkę "Kukuczka. Opowieść o najsłynniejszym polskim himalaiście". A Wy - co polecacie na jesień?

Mam nadzieję, że wpis Wam się podobał :) Ogromną frajdę sprawiło mi przede wszystkim przygotowanie zdjęć, któe pstrykam od prawie tygodnia ;) Chciałabym wprowadzać stopniowo coraz więcej tematyki lifestylowej, nie rezygnując oczywiście z wpisów urodowych :)  Koniecznie dajcie znać, czy jest coś, co lubicie robić jesienią :) Może polecicie mi jakiś film lub serial? Pozdrawiam Was ciepło :*


Indigo Home Spa | Richness Hand Cream & Richness Body Lotion - recenzja produktów do pielęgnacji

$
0
0
Kochani,

Ostatnio w moim życiu prywatnym bardzo dużo się dzieje. Przeprowadziłam się do Warszawy, aktualnie jestem na etapie urządzania nowego gniazdka. W związku z tym zaproszę Was niedługo na mały room tour i zapoczątkuję tym samym serię "Wnętrza" na moim blogu :)

W całym tym zamieszaniu nie miałam niestety czasu wolnego, blogosfera i mój własny blog musiały poczekać, ale jestem już jestem i wracam do Was z cudownie pachnącym wpisem :)

Przed Wami pierwszy z dwóch wpisów z cyklu "Pielęgnacja z Indigo". Dzięki uprzejmości marki Indigo miałam okazję przetestować m.in. balsam co ciała oraz krem do rąk. Co myślę o tych produktach? Jak mi się sprawdziły i czy warto je kupić? O tym przekonacie się w dalszej części wpisu :)

Indigo Home Spa

Markę Indigo większość z Was kojarzy zapewne z ich produktów do wykonywania manicure. Ma ona jednak w swoim asortymencie szeroką gamę kosmetyków pielęgnacyjnych, których cechą charakterystyczną jest piękny, intensywny i długo utrzymujący się na skórze zapach. Gdy pierwszy raz użyłam balsamu do ciała oraz kremu do rąk, poczułam się jak na profesjonalnym zabiegu w spa. Byłam pod ogromnym wrażeniem tych produktów, testowałam je z prawdziwą przyjemnością.

Indigo Richness Hand Cream
_____________________
Pierwszy z produktów to krem do rąk, zamknięty w estetycznym opakowaniu z pompką. Ma bardzo lekką konsystencję, mimo że jest dość gęsty i z całą pewnością nie spływa z dłoni. W jego składzie znajdziemy składniki aktywne, takie jak: wosk pszczeli, D-panthenol, masło shea, gliceryna, lanolina, alatoina, olej słonecznikowy, ekstrakt ze skrzypu. Krem wschłania się w ekspresowym tempie, nie pozostawia tłustego filmu. Najbardziej urzekł mnie jednak zapach - mogłabym mieć takie perfumy :) Intensywny (wypełnia dosłownie całe pomieszczenie i dość długo unosi się w powietrzu, świeży, kwiatowo-owocowy, a jednocześnie elegancki. Długo utrzymuje się na skórze. Ja mam wersję Seventh Heaven i mogę ją serdecznie polecić - pachnie obłędnie!

Indigo Richness Hand Cream

Jednak najważniejsze - jak z działaniem? Trzeba podkreślić, że skład kremu jest dość bogaty i długi, ale nie uczulił mnie i nie spowodował żadnych podrażnień. Pompka dozuje odpowiednią ilość produktu, jak na swoją małą pojemność (mam buteleczkę 100 ml) jest dość wydajny. Krem daje efekt delikatnego nawilżenia, dłonie stają się bardziej miękkie i gładkie. Doskonale sprawdza się na co dzień, jeśli nie mamy większych problemów z silnie wysuszoną skórą dłoni.

Indigo Richness Boty Lotion
_____________________
Kolejny produkt to balsam do ciała, również w tym przypadku mamy do czynienia z elegancką buteleczką wyposażoną w pompkę. Konsystencja jest zbliżona do tej, którą znamy już z kremu do rąk, jednak wydaje mi się odrobinę lżejsza. Balsam również wchłania się bardzo szybko. Jego zapach bardzo przypadł mi do gustu. Bardzo świeży owocowy z lekko kwaśnymi nutami. W jego składzie znajdziemy m.in. mocznik znany ze swoich mocno nawilżających i kojących właściwości, glicerynę, czy lanolinę.

Indigo Richness Body Lotion

Produkt nie pozostawia tłustego filmu, świetnie sprawdzi się na dzień, czy na lato. Dobrze nawilża, koi i odświeża skórę. Mam też wrażenie, że nasza skóra staje się dzięki niemu delikatnie rozświetlona, bardziej promienna. Jestem w 100% zadowolona z tego balsamu i żałuję, że tak szybko go ubywa ;) Jest obecnie moim numerem jeden. Świetny produkt, o dobrym, przyjaznym składzie.

Podsumowując - jestem zadowolona z obydwu produktów, balsam jednak skradł moje serce :) Wielkimi krokami zbliżają się Mikołajki - uważam, że produkty z linii Home Spa od Indigo będą świetnym prezentem dla Waszej mamy, siostry lub przyjaciółki. Ładne opakowanie z pompką, cudowne zapachy i bardzo dobre działanie sprawią, że obdarowane będą nimi zachwycone. A może zrobicie prezent samej sobie?

Produkty dostępne są na stronie: https://indigohomespa.com/

Znacie produkty Home Spa marki Indigo? A może zachęciłam Was do ich wypróbowania? Piszcie też koniecznie o waszych pielęgnacyjnych odkryciach - jesień służy domowemu spa ;)

* - zdjęcia produktów, z powodów estetycznych, zostały wykonane zanim pojawiło się widoczne ich zużycie. Produkty były używane przez miesiąc. 

K*Lips Lovely | Neutral Beauty & Lovely Lips | recenzja, swatche | zamiennik Kylie Lip Kit?

$
0
0
Cześć :)

Większość z nas kojarzy Kylie Jenner - celebrytkę, przyrodnią siostrę Kim Kardashian, a w świecie beauty znaną jako założycielka Kylie Cosmetics. Jej kultowe już Kylie Lip Kit sprzedają się w milionach egzemplarzy, wypuściła również dwie palety cieni, jednak to produkty do makijażu ust cieszą się największą popularnością.

Mówiąc szczerze, nigdy nie byłam i raczej nie zostanę fanką klanu Kardashian, ale Kylie Lip Kit wydają mi się godnym uwagi produktem, bo jestem wielbicielką matu na ustach. Można na temat słynnych "lip kitów" znaleźć dużo pozytywnych opinii, jednak jakoś nigdy nie miałam na tyle samozaparcia i motywacji, by uczestniczyć w wyścigu o swój upragniony kolor (Kylie informuje o dostawach pomadek na swoim Instagramie i znikają one w niesamowitym tempie). Zestawy można też kupić w Polsce, ale ceny są zatrważajace i to skutecznie mnie zniechęca.

Kiedy okazało się, że polska, drogeryjna marka zdecydowała się wypuścić produkt bardzo mocno inspirowany Kylie Lip Kit stwierdziłam, że to będzie prawdziwy hit. I rzeczywiście - trudno znaleźć na półce w Rossmanie najpopularniejsze kolory. Udało mi się jednak dorwać dwa, które sobie upatrzyłam. Opowiem Wam dzisiaj o Neutral Beauty i Lovely Lips i odpowiem na pytanie, czy warto zainteresować się nowością od Lovely.

K*Lips Lovely
Zacznijmy jednak od tego, że tańsze marki od dawna inspirują się markami selektywnymi. Spójrzmy choćby na Makeup Revolution. Nie można powiedzieć, że są to chamskie, niskiej jakości podróby, udające produkt oryginalny. Owszem, opakowania i nazwy, wygląd kosmetyków, ich kolory, mocno nawiązują do pierwowzorów, jednak są to odrębne, oryginalne i sygnowane nazwą danej marki produkty. Niczego nie udają i w wielu przypadkach prezentują całkiem przyzwoitą, a nawet bardzo dobrą jakość. Czy takie nawiązywanie mi się podoba? I tak i nie. Byłoby świetnie, gdyby marki sprzedawały swoje produkty w autorskich opakowaniach, Z drugiej strony - być może niektóre z nich, mimo dobrej jakości, nigdy by się nie przebiły i pozostałyby niezauważone. Trudno więc jednoznacznie ocenić ten trend. W ten sposób marki trafiają do szerszego grona odbiorców i mówią "heeej, można zrobić świetny kosmetyk, w fajnym opakowaniu, a Ty wcale nie musisz wydać na niego fortuny!" Jednak jeśli chodzi o konkretny przypadek K*Lips od Lovely mam wrażenie, że ta inspiracja jest jednak trochę zbyt mocna. Można było zrobić to w nieco bardziej subtelny sposób, ale to tylko moja opinia. Co wy o tym myślicie?

K*LIPS - zestaw do makijażu ust
___________________
W zgrabnym opakowaniu, z przyjemnej w dotyku, dobrej jakości tekturty, znajdziemy matową pomadkę w płynie oraz kolorystycznie dopasowaną do niej konturówkę. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że konturówka jest naprawdę bardzo fajna. Miękka, ale nie za miękka, gładko sunie po ustach i można w bardzo szybki, prosty i przyjemny sposób obrysować usta. Jestem mile zaskoczona jej jakością, pracuje mi się z nią znacznie lepiej, niż z konturówkami z Golden Rose. Ale żeby nie było tak kolorowo, to dodam, że  właśnie konturówki z Golden Rose mają znacznie lepszą trwałość.

K*LIPS - kolory
___________________

W swojej ofercie Lovely ma 5 kolorów: Sweety, Pink Poison, Milky Brown, Neutral Beauty, Lovely Lips. I o dwóch ostatnich kolorach sobie za chwilę powiemy:
K*lips Lovely - Neutral Beauty
Neutral Beauty to klasyczny nudziak. Ma szlachetny, beżowy kolor, z odrobiną brązu. Kojarzy mi się z toffi lub karmelem. Pięknie, naturalnie i nienachalnie wygląda na ustach. Świetnie sprawdza się na co dzień. Usta są podkreślone, stonowane - nie krzykliwe. To chyba jeden z piękniejszych odcieni nude, jakie do tej pory spotkałam. Wspaniale podkreśli mocny makijaż oka.


Lovely Lips jest zgaszonym, ciemniejszym różem. Kolor, jaki zaprezentowany jest na opakowaniiu znacznie jednak odbiega od zawartości. Na początku nie byłam do niego przekonana, w sztucznym świetle wyglądał mi na jakby lekko... rudy? Jednak bardzo szybko się przekonałam, że to piękny, elegancki kolor. Przybrudzony róż, ale o ciepłych tonach. Nie zauważyłam, żeby podkreślał żółty pigment zębów. 
K*lips Lovely - Lovely Lips


Konsystencja i aplikacja
___________________
Z pomadką naprawdę świetnie się pracuje! Konsystencja jest genialna, kremowo-piankowa, ale jednocześnie lekka. Pomadka nakłada się równomiernie, nie rozlewa się, nie tworzy smug. Można ją delikatnie dołożyć - jednak z tym radziłabym uważać. Jest komfortowa w noszeniu, nie lepi się, zastyga na kompletny mat, ale nie przesusza nadmiernie ust. Muszę pochwalić Lovely - pigmentacja pomadek jest naprawdę rewelacyjna! Wystarczy jedna, cienka warstwa dla uzyskania całkowitego krycia.


Trwałość
___________________
Czytałam i oglądałam wiele recenzji, żeby jakoś skonfrontować moje zdanie z innymi i powiem Wam, że wcale nie jest źle! Przede wszystkim - pomadki ładnie, równomiernie się zjadają. Nie wygląda to nieestetycznie (w przypadku pomadek Golden Rose byłam z tego powodu bardzo niezadowolona - zjadały się wręcz paskudnie, kolor mocno się odcinał od ust). Pomadka bez jedzenia i picia utrzyma się na ustach w nienaruszonym stanie przez 4-6 godzin, co jest całkiem dobrym wynikiem, jak za tę cenę. Niestety - zostawia ślady na szklankach  (oczywiście nie jakieś straszne) i nie jest "całusoodporna". Jeśli chodzi o picie - wytrzyma bez problemu, jednak kolor z czasem staje się mniej intensywny. Podczas jedzenia delikatnie zjada się od wewnątrz, ale jak wspominałam wyżej - nie wygląda to źle. To, co się nam "zjadło" można delikatnie poprawić poprzez dołożenie pomadki w tych miejscach i nadal będziemy cieszyć się pięknym makijażem ust. Niektóre pomadki po takich poprawkach zaczynają się kruszyć i ważyć i mamy na ustach popękaną skorupę. Tu nie ma tego problemu.

Pomadka od Lovely nie jest mocno zastygającym, wżerającym się w usta produktem. Dzięki temu nasze usta nie wyglądają jak wysuszone rodzynki, nie ma problemu z przesuszaniem (chyba, że macie do tego tendencję), nie ma efektu podkreślenia wszystkich suchych skórek, niedoskonałości, linii i załamań. Jednak idzie za tym brak trwałości, jaką możemy spotkać w pomadkach z Anastasii Beverly Hills czy Dose of Colors.




Podsumowanie
___________________
Uważam, że Lovely wykonało kawał dobrej roboty. Teraz w drogeriach, w bardzo przystępnej cenie, możemy znaleźć bardzo dobrej jakości zestaw do makijażu ust, składający się z konturówki i matowej pomadki w płynie. Do tego piękne kolory, które wpisują się w najnowsze trendy, a jednak mają w sobie coś wyjątkowego. Ja jestem pod dużym wrażeniem, chociaż początkowo sceptycznie podchodziłam do pomadek marki Lovely i mocnych inspiracji markami wysokopółkowymi. Jako miłośniczka matowych pomadek w płynie mogę Wam polecić K*Lips :)


A co Wy myślicie o nowości od Lovely? Macie K*Lips? A może dopiero zamierzacie kupić? Co sądzicie o wzorowaniu się marek droższymi produktami?

Do następnego! :)



TAG: 5 produktów, które odmieniły moje życie!

$
0
0
Cześć :)

Na wstępie czuję się zobowiązana, żeby doprecyzować tytuł posta (bo brzmi bardzo doniośle i patetycznie ;p) - oczywiście chodzi o produkty związane z urodą :)


Na pewno każda z nas ma takie produkty, bez których nie może się obejść. Ułatwiają nam dbanie o siebie, przyspieszają pewne czynności, albo dają efekt, którego nie potrafimy uzyskać w inny sposób. To jak, zaczynamy?


Konturówka do brwi w żelu Inglot + żel do brwi
__________________

Tak, wiem, to przecież dwa produkty! Ale zdecydowałam się umieścić je wspólnie, ponieważ stanowią duet. Dla mnie nie ma jednego bez drugiego :) Moje brwi są bardzo niesforne i zawsze miałam problem, by je ujarzmić. Stosowałam naprawdę różne tricki, łącznie z spryskaniem spiralki lakierem do włosów i przeczesywaniem włosków, jednak żaden z tych sposobów nie zdawał egzaminu. Włoski rosną w dół, w dodatku są długie (czasem trzeba je delikatnie przycinać) i w ciągu dnia się przemieszczają, robiąc efekt smutnego oka. Zawsze z zachwytem patrzyłam na brwi np. Maxineczki i nie miałam pojęcia, co robię nie tak, dlaczego moje są takie brzydkie i nieułożone. Psuło to efekt każdego makijażu. Żel do brwi to było moje wielkie odkrycie. Kiedy pierwszy raz go użyłam (było to duo marki Elf), słońce wyszło zza chmur i pojawiła się tęcza :) Tzn. tak właśnie się czułam. Moje ulubione żele do ten ze Sleeka (wersja Clear) oraz żel z Golden Rose, którego początkowo nie polubiłam, jednak przekonałam się do niego i teraz jest moim ulubieńcem.


Żel do brwi sprawił, że było dużo, dużo lepiej, ale to wciąż nie był efekt, o jakim marzyłam. Wydawało mi się jednak, że nie powinnam malować brwi, w końcu mam czarne włosy, brwi też ciemne, nie chciałam wyglądać jak "wkurzona wrona" :D Podglądałam, jak stylizują brwi najpopularniejsze youtuberki i postanowiłam spróbować. Najpierw w ruch poszedł set do brwi z Carice, potem puder z Golden Rose. Jednak cień do brwi to dla mnie zdecydowanie niewystarczająco trwałe rozwiązanie. Pomada z ABH była jednak zbyt droga i ciężko dostępna, do Aqua Brow nie byłam przekonana. Ale na szczęście z nieba spadła Konturówka do brwi w żelu z Inglota. Jest to mój kosmetyk wszechczasów. Idealnie dobrany kolor (nr 19), świetna trwałość, ładnie, naturalnie wygląda (o ile z nią nie przesadzimy!), można skorygować kształt brwi, wyrysować je precyzyjnie lub tylko delikatnie przyciemnić. Mój ideał!

Gąbeczki do makijażu
__________________

Macie rozszerzone pory, niedoskonałości na twarzy? Wypróbujcie gąbeczki! Żadnym innym narzędziem nie udało mi się uzyskać tak dobrego krycia, który jednocześnie tak naturalnie wygląda. Podkłady nakładane gąbeczkami wyglądają na twarzy po prostu pięknie. Idealnie stapiają się z cerą, wypełniają pory, wygładzają skórę. Efekt Photoshopa bez efektu maski :) Wszelkie pędzle poszły w odstawkę! Wiecie, co jeszcze jest w nich fajnego? Ich uniwersalność. Zwilżoną gąbką nałożymy podkład, korektor pod oczami lub na niedoskonałości, rozetrzemy kremowe produkty do konturowania, wklepiemy sypki puder, wykonamy baking. Nie wiem, jak to się dzieje, ale utrwalenie korektora pod oczami sypkim pudrem nakładanym zwilżoną gąbeczką daje niesamowity efekt! Korektor nie zbiera się w załamaniach, "znika" dolina łez. Jeśli jeszcze nie próbowałyście - polecam :)


Moją ulubioną gąbką jest ta z Real Techniques. Niestety jest już mocno sfatygowana, ale ma ok 10 miesięcy (jeszcze się nie rozpadła). Mniej lubię natomiast Blend it!, która nie daje tak fajnego efektu i mam wrażenie, że słabiej rozprowadza produkty. Poza tym dużo szybciej się zniszczyła i popękała. Mam teraz zamiar wypróbować oryginalnego Beauty Blendera, który kolor polecacie?

Matowe pomadki w płynie
__________________
Chyba nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że jestem ogromną fanką matowych pomadek w płynie. Trwałość, efekt matu na ustach, piękne, zgaszone kolory. Mogę na tych produktach polegać, wiem, że nic się nie rozmaże, nie zniknie po szklance wody, nie zostawi nieestetycznych śladów, a poza tym nie znoszę, kiedy moje usta się lepią. Znacie "to uczucie", kiedy do Waszych ust kleją się włosy? Najgorzej, prawda? Jedynym minusem jest to, że matowe pomadki lubią wysuszać usta. Jednak ja nie mam z tym problemu, mogę je nosić cały dzień i wcale nie ma tragedii.

Tangle Teezer
__________________
Dość długo nie wierzyłam w "magiczne" właściwości tej szczotki. Miałam wrażenie, że to kolejny "wyhajpowany" przez beauty guru produkt, który właściwie niczym nie różni się od zwykłej szczotki. Jednak moje włosy mają tendencje do mocnego plątania się. Rozczesywanie ich niejednokrotnie było bolesne i nieprzyjemne, w dodatku moje włosy wypadały przez to niemal garściami. 


Pomyślałam, że spróbuję tego cudownego wynalazku i byłam bardzo pozytywnie zaskoczona! Nie ma już bólu i ciągnięcia podczas rozczesywania, włosy rozczesują się o wiele łatwiej i szybciej, poza tym mam wrażenie, że zdecydowanie mniej ich wypada. Dlatego właśnie polubiłam ten produkt i nie wyobrażam sobie teraz używania zwykłej szczotki.

Inglot Makeup Fixer
__________________

Jeśli chciałybyście uniknąć efektu pudrowości i płaskiego matu na twarzy i cenicie sobie trwałość makijażu - ten produkt powinien przypaść Wam do gustu. Mgiełka scala wszystkie warstwy makijażu zapewniając naszej cerze zdrowy i naturalny wygląd. Poza tym - przedłuża trwałość makijażu (maluję się o 7, o 18 wszystko jest na swoim miejscu), eliminuje też nadmierne błyszczenie. I najważniejsze: ten produkt naprawdę nie zapycha! Bardzo się tego obawiałam, jednak były to obawy całkowicie nieuzasadnione. Fixera używam właściwie codziennie i nic złego się z moją cerą nie dzieje. Oprócz tego, mgiełka ma jeszcze jedną, fajną funkcję. Nabierzcie trochę połyskującego cienia na pędzel i spryskajcie go mgiełką. Metaliczny cień gotowy :)



Bardzo chętnie poczytam o produktach, które odmieniły Wasze urodowe życie :) na pewno każda z Was ma chociaż jeden taki w swojej kosmetyczce. Bez czego nie możecie się obejść? :) 




Przeczytaj też:



WEEKENDOWY MIX | Nowe seriale | Manicure Shea Indigo | Pomysł na mikołajkowy prezent - Instabook

$
0
0
Cześć :)

Zapraszam na kolejną odsłonę serii, która świetnie się przyjęła, a ja osobiście uwielbiam przygotowywać posty tego typu :) Kubki z herbatą/kawą gotowe? No to zaczynamy WEEKENDOWY MIX!

Nowe seriale
______________
Jeśli zaglądacie na mojego bloga od jakiegoś czasu, to na pewno wiecie, jak uwielbiam seriale ;) Jesienne wieczory to doskonała okazja do poznawania nowych, świetnych produkcji. Nic mnie tak nie relaksuje po ciężkim dniu w pracy, jak kolejny odcinek fajnego serialu. Z ogromną satysfakcją dodam, że w tym mini-zestawieniu pojawi się polski akcent.


Belfer

Choć twórcy serialu twierdzą, że jest on oparty na pomyśle całkowicie autorskim, większość miłośników seriali zauważy mocne inspiracje "Twin Peaks" czy "The Killing". Ale to nic, w końcu jeśli się już inspirować, to tylko najlepszymi! Sama byłam zdziwiona, ale uczciwie muszę przyznać, że jest to całkiem przyjemna produkcja. Do małego miasteczka o wdzięcznej nazwie Dobrowice przyjeżdża Paweł Zawadzki (grany przez Maćka Stuhra) - nauczyciel. Jego przyjazd zbiega się akurat z bardzo przykrym, wręcz makabrycznym zdarzeniem - tajemniczą śmiercią jednej z najlepszych uczennic dobrowickiego liceum.
Mocnym punktem serialu jest młoda, nieopatrzona jeszcze obsada. Pojawia się też kilka dawno niewidzianych na małym ekranie gwiazd (Gonera, Pieczyński, Cielecka). Daje to efekt świeżości, którego tak bardzo brakuje w polskim kinie. Postaci są wyraziste (myślę, że odtwórca tytułowej roli wcale nie błyszczy najbardziej, co jest bardzo pozytywnym zaskoczeniem). Akcja stopniowo nabiera tempa, ale nie jest nudno. Podoba mi się też klimat, ujęcia ze steadicamu nadają fajnej dynamiki. 
Historia jest ciekawa, aczkolwiek nie jest to produkcja bez wad. Nie mniej, w ostatecznym rozrachunku "Belfer" się broni. Jestem ciekawa, jakie będzie zakończenie.


Młody papież

Podobno miała to być najbardziej kontrowersyjna produkcja roku. Ja jednak uważam, że nowy serial zdobywcy Oscara Paolo Sorrentino, to tak naprawdę słodko-gorzki obraz współczesnego świata, a elementy czarnej komedii nadają tu pikanterii. Doborowa obsada (genialny Jude Law, Diane Keaton oraz Silvio Orlando), świetne dialogi i  R E W E L A C Y J N A  muzyka sprawiają, że serial ogląda się znakomicie. I choć nie ma tu wartkiej akcji, to na pewno nie będziecie się nudzić. Pojawiają się tematy trudne, ukazane są intrygi wewnątrz kościoła, przedstawiony kryzys wiary, ale tak naprawdę wcale nie uważam, żeby serial był atakiem skierowanym wobec kościoła. Myślę że wręcz przeciwnie. Serial może skłonić nas do pewnych przemyśleń i możemy wyciągnąć z seansu wiele pozytywnego.


West World

Na razie obejrzałam zaledwie dwa odcinki i przyznam, że na razie trudno mi się zidentyfikować w bohaterami i wciągnąć w oglądanie. Jednak to, jak produkcja została zrealizowana, kogo możemy podziwiać na ekranie, a przede wszystkim sam pomysł - istne szaleństwo :) Obiecałam sobie, że sięgnę jeszcze raz po ten serial.


Manicure Shea Indigo
______________
Jakiś czas temu, pomimo stosowania odżywki do paznokci oraz serum do skórek, stan moich paznokci był bardzo kiepski. Potrafiły się łamać, gdy rosły, dziwnie się zawijały, a skórki szybko ulegały przesuszeniu. Zastanawiałam się nad manicurem japońskim, ale tak miło się złożyło, że znalazłam alternatywę. Zabieg, którego efekty są widoczne już po pierwszym razie - Manicure Shea :)

Manicure Shea Indigo Home Spa

Manicure Shea to autorski zabieg Katarzyny Zbroińskiej - instruktorski Indigo Nails. Zabieg jest dziecinnie prosty i bardzo szybki w wykonaniu. Stał się moim ulubionym, sobotnim rytuałem :)

Będziemy potrzebować:

  • polerki (u mnie jest to Indigo Diamond Shine) o gradacji 400/40000
  • masła shea (u mnie jest to produkt z serii Indigo Spa, o przepięknym zapachu Pop Sugar)
Jak wykonać zabieg?

Po wykonaniu standardowego manicure (usunięte skórki, nadany pilnikiem kształt, delikatnie wygładzone paznokcie), na czyste paznokcie nakładamy cienką warstwę masła shea i rozprowadzamy je po całej płytce. Następnie wpolerowujemy (wcieramy) produkt w płytkę za pomocą polerki. Czynność powtarzamy, a następnie wmasowujemy produkt w paznokcie oraz skórki (to naprawdę przyjemne i relaksujące :)). I gotowe!


Po wykonaniu zabiegu płytka jest pięknie wygładzona, nabłyszczona, nawilżona. Musimy się wstrzymać z nałożeniem lakieru 1-2 dni, bo płytka może być odrobinę tłusta. Długofalowe efekty zabiegu to wzmocnienie, odżywienie, przyspieszenie wzrostu paznokcia oraz rozjaśnienie wolnego brzegu. 

Pamiętajcie, że masło shea może być stosowane naprawdę różnorodnie, np. na całe ciało, jako balsam do ust. Koniecznie obejrzyjcie film instruktażowy, sprawdźcie, jak prosty jest to zabieg :) 



Pomysł na mikołajkowy prezent - INSTABOOK - Twój "album wspomnień"
______________
Mikołajki i Święta zbliżają się wielkimi krokami. Sama codziennie się dziwie, jak ten czas szybko leci ;) Jeśli jeszcze nie macie prezentów dla Waszych najbliższych, a może brakuje Wam pomysłu, albo lubicie robić upominki samodzielnie - Instabook będzie świetnym rozwiązaniem! Nie jest to propozycja tylko dla fanów Instagrama, ale dla każdego, kto chciałby stworzyć swój własny album wspomnień. Projektowanie Instabooka to ogromna frajda. Możemy wybierać układ zdjęć, dodawać teksty, obrazki. Aplikacja do projektowania Instabooka jest bajecznie prosta i intuicyjna w obsłudze. Możemy załadować zdjęcia z Instagrama oraz innych social mediów, a co najważniejsze, również z dysku urządzenia, na którym pracujemy.

Instabook

Sam album jest pięknie i solidnie wykonany. Urzekł mnie swoim minimalizmem i nowoczesnością designu. Instabook prezentuje się przepięknie, dlatego warto go wyeksponować, np. stawiając na półce, gdzie z powodzeniem będzie pełnił funkcje dekoracyjne. Zachęcam Was do obejrzenia mojego Instabooka - ja jestem w  nim zakochana <3 















Zachęcam Was do skorzystania z bardzo fajnej promocji. Na hasło julialoveslife otrzymacie -15% rabatu! Kod ważny do końca roku :) http://printu.pl/lp/instabook-julialoveslife  - KLIKNIJ, aby dowiedzieć się więcej :)

Koniecznie napiszcie, jak Wam mija weekend :) Dajcie znać, co myślicie moich serialowych propozycjach! Słyszałyście może o rewolucyjnym Shea Manicure Indigo? A może skusicie się na Instabooka? Czekam na Wasze komentarze :) Do następnego!


Hairvity - suplement diety | Efekty po miesięcznej kuracji

$
0
0
Cześć!

Po dłuższej przerwie wracam do Was z pierwszym postem "włosowym". Jakiś czas temu otrzymałam propozycję przetestowania suplementu diety Hairvity. Z ciekawością oczekiwałam na przesyłkę, bowiem problem wypadających (w naprawdę dużych ilościach) włosów towarzyszy mi od kiedy pamiętam. Jestem jednak sceptycznie nastawiona do wszelkich cudownych specyfików, nigdy nie przyjmowałam żadnych suplementów. Zrobiłam więc mały research na blogach i postanowiłam dać szansę temu produktowi - a nuż będzie poprawa :)
Hairvity 
Pozwolicie, że swoim zwyczajem nie będę wklejała obietnic producenta. Wszelkie informacje dotyczące produktu znajdziecie tu: * TU *. Preparat ma poprawić kondycję naszych włosów, zapobiegać przesuszaniu, wzmocnić i odbudować zniszczone włosy, ale przede wszystkim hamować proces ich wypadania. Zawiera aminokwasy, ekstrakt ze skrzypu polnego, witaminę C, żelazo, nacynę, kwas pantotenowy, witaminę B6, B2, B1, A, D3, B12, kwas foliowy oraz biotynę. Nie jestem chemikiem, ale wszystkie z wymienionych powyżej substancji znane są powszechnie jako składniki o dobroczynnym wpływie na kondycję włosów.
Kapsułki, zamknięte w estetycznym opakowaniu, mamy łykać 2x dziennie. Ich wielkość na początku lekko mnie przeraziła, podobnie zapach - dość specyficzny i niezbyt przyjemny. Ale chociaż ich kolor jest piękny i miło na nie popatrzeć przed zażyciem ;). Producent zaleca stosowanie kuracji przez minimum 3 miesiące, jednak ja otrzymałam jedno opakowanie, które wystarcza na miesiąc stosowania. 

Efekty
________________
Przejdźmy zatem do konkretów. Początkowo mój delikatny żołądek nie najlepiej znosił kurację. Nie było jednak tragedii i postanowiłam ją kontynuować. Preparat stosowałam regularnie przez 30 dni. Efekty w moim przypadku spektakularne nie były, ale zauważyłam, że włosy są gładsze, miłe w dotyku, lepiej się układały, stały się jakby bardziej puszyste i błyszczące. Szalonego wzrostu nie zauważyłam, ale nie to było dla mnie najważniejsze. Głównym powodem, dla którego zdecydowałam się na kurację była obietnica dotycząca hamowania procesu wypadania włosów. W tej kwestii zauważyłam minimalną poprawę. Włosy jak wypadały, tak wypadają, ale mam wrażenie, że nieco mniej zostaje ich na szczotce.  Wydaje mi się, że miesiąc to zdecydowanie zbyt krótko, by zauważyć spektakularne efekty. Ciekawa jestem, czy pełna, 3-miesięczna kuracja ograniczyłaby wypadanie włosów do minimum. 




Podsumowując - stosowanie Hairvity poprawiło kondycję moich włosów i brzmi to dość obiecująco. Być może po pełnej kuracji zauważyłabym znaczącą poprawę w kwestii ich wypadania. Jestem bardzo ciekawa, czy miałyście okazję testować ten suplement i jakie są Wasze opinie? A może macie swoje sprawdzone sposoby na wypadanie włosów? Będę wdzięczna za Wasze rady ;) Pozdrawiam i do następnego!

Zimowe Spa z produktami L'biotica | Seria Gold: Biovax Gold, maska Active Gold, Dermomask Night Active, rozświetlające płatki pod oczy

$
0
0
Kiedy wczoraj postanowiłam się wybrać na przedświąteczne zakupy (wiecie, prezenty dla rodziny, dekoracje do mieszkania), poczułam bolesne zderzenie z rzeczywistością. Tłumy ludzi, gigantyczne kolejki, przepychanki. Wróciłam potwornie zmęczona, wręcz wykończona. Generalnie - nie mogę doczekać się Świąt, bo tęsknię za domem, rodziną i kotem :). Poza tym widzę u siebie oznaki zmęczenia (codziennie rano wychodzę z domu o 8, wracam o 18, domowe obowiązki i inne dodatkowe zajęcia sprawiają, że mam bardzo mało czasu dla siebie - co widać zarówno po mojej obecności w blogosferze, jak i w social media). Kiedy zmęczenie nie tylko odczuwamy, ale również widzimy swoją zmęczoną twarz w lustrze, należy trochę przystopować i zrobić wreszcie coś tylko dla siebie.

Dlatego, kiedy dotarła do mnie świąteczna paczka od firmy L'biotica, bardzo się ucieszyłam. Właśnie tego potrzebowałam i miałam ogromną nadzieję, że produkty okażą się strzałem w "10". Przez kilka wieczorów testowałam te nowości - był to pretekst, by codziennie poświęcić trochę czasu na pielęgnację połączoną z relaksem. Ponieważ Święta zbliżają się wielkimi krokami, postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy warto sprawić sobie (lub mamie, siostrze, przyjaciółce) taki prezent :) Jeśli jesteście ciekawe moich pierwszych wrażeń związanych ze stosowaniem serii "Gold" marki L'biotica - zapraszam do dalszej części wpisu :)


L'biotica Biovax Gold - odżywczy oleo-krem do włosów
_________________________
Szczerze mówiąc nigdy nie miałam do czynienia z kosmetykiem tego typu. O kremowaniu włosów, jako alternatywie dla olejowania, słyszałam, jednak nigdy nie stosowałam. Miałam obawy, że taki produkt obciąży moje włosy, które mają do tego tendencję i zwykle stosuję odżywki/maski do spłukiwania lub lekkie odżywki w sprayu.

L'biotica Biovax Gold

Według producenta oleo-krem ma pielęgnować, odżywiać i upiększać włosy. Produkt ma działanie nawilżające  wygładzające, nadaje włosom połysk i perfekcyjne wykończenie. Zawiera 24-karatowe złoto, organiczny olej arganowy oraz olej z baobabu. Oleo-krem można stosować na dwa sposoby: na umyte i wilgotne włosy lub na włosy suche (by ujarzmić puszenie, wygładzić, nabłyszczyć włosy).


Kosmetyk stosowałam zarówno na wilgotne, jak i suche włosy. I od razu zaznaczę, że nie obciążył moich włosów ani trochę! Jeśli chodzi o działanie - kosmetyk spisywał się całkiem dobrze. Co prawda nie odczułam jakiegoś wyjątkowo mocnego nawilżenia włosów, ale zauważyłam, że rzeczywiście wygładził je i ujarzmił (mam duuużo baby hair - taka moja natura ;)). Włosy również mniej się plączą oraz mniej elektryzują. Produkt ma przyjemny, delikatny zapach, który dość długo się utrzymuje.

L'biotica Maska Active Gold
_________________________
Nie wiem, jak Wy, ale ja uwielbiam wszelkiego maseczki i jest to zdecydowanie mój ulubiony rodzaj pielęgnacji. Dlaczego? Bo kiedy my siedzimy sobie wygodnie, zrelaksowane, maseczka "pracuje" :) Składniki stopniowo wnikają w głąb skóry, a efekty można zauważyć natychmiast po jej zmyciu. Dlatego z zaciekawieniem zabrałam się do testowania hydrożelowej maski na tkaninie Active Gold.

L'biotica Maska Active Gold

Producent obiecuje efekty już po pierwszym użyciu - skóra ma być pięknie rozświetlona, miękka i wygładzona. A wszystko dzięki podwyższonej zawartości kolagenu (uelastycznia skórę, zapobiega powstawaniu zmarszczek), złota (nadaje miękkość i blask), kwas hialuronowy (intensywnie nawilża i odżywia skórę).

Czy obietnice producenta zostały spełnione? Zanim odpowiem Wam na to pytanie, opowiem krótko o kondycji mojej cery. Ostatnio zmagam się z jej wysuszeniem (być może winowajcą jest matująca baza pod podkład). Odczuwam nieprzyjemne ściągnięcie, zauważyłam też suche skórki. Dlatego tak duże nadzieje pokładałam w tej masce.


Producent zaleca, by po nałożeniu pozostawić maskę na 15-20 min, ja jednak trzymałam ją pół godziny. Efekty były naprawdę fajne i widoczne! Miałam wrażenie, że mojej skórze bardzo chciało się pić, bo praktycznie wszystko się ładnie wchłonęło. Skóra nabrała zdrowego blasku, stała się gładsza i bardziej napięta. Myślę, że sprawię taką maseczkę również mojej mamie :)

L'biotica Dermomask Night Active
_________________________
Ta linia przeznaczona jest dla cery dojrzałej. Ja mam prawie 26 lat i jeszcze nie zauważyłam pierwszych zmarszczek (poza drobnymi pod oczami), dlatego postanowiłam podarować ten produkt mamie i w najbliższym czasie dam Wam znać, jak jej się sprawdziła.

L'biotica Dermomask Night Active

Obietnice producenta są kuszące - ma natychmiastowo wydobyć naturalne piękno skóry i dać efekty jak po luksusowych zabiegach w gabinetach kosmetycznych. Zawiera 24-karatowe złoto, które inicjuje procesy regeneracji i odnowy na poziomie komórkowym, pobudza syntezę oraz sieciowanie włókien kolagenu i elastyny. Ma zapewnić korektę owalu i złagodzenie rysów twarzy. Maskę należy stosować na noc, najlepiej między godziną 22 a 1, bo właśnie wtedy rozpoczyna się zwielokrotniony podział komórek skóry.

L'biotica rozświetlające płatki pod oczy
_________________________
Na początku wspomniałam Wam, że ostatnio na mojej skórze widoczne są oznaki zmęczenia. Najbardziej widać je chyba w okolicach pod oczami, pojawiły się delikatne zaczerwienienia i zasinienia, których nigdy wcześniej nie miałam, okolice te stały się jakby lekko napuchnięte i nawet korektor Catrice Liquid Camouflage nie do końca sobie z tym radził.

L'biotica rozświetlające płatki pod oczy

Producent obiecuje, że aktywny kolagen oraz drobiny złota rozświetlą i rozjaśnią skórę pod czami, nadając spojrzeniu świeżości i blasku. Jak jest w rzeczywistości?


Nie będę owijała w bawełnę - te płatki okazały się dla mnie prawdziwym ratunkiem. Naprawdę działają i efekty są widoczne od pierwszego użycia. Skóra pod oczami stała się bardziej napięta, opuchlizna zniknęła, pojawiło się nawet delikatne rozświetlenie. Wszystko dokładnie się wchłania, od razu mogę aplikować korektor i nic się nie waży, nie roluje. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona działaniem tych płatków i na pewno do nich wrócę :)


Mam nadzieję, że dotrwałyście do końca :) Marka L'biotica zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie. Żaden z testowanych przeze mnie produktów nie okazał się bublem, wręcz przeciwnie - kosmetyki działają i z czystym sumieniem mogę je polecić. Może jeszcze nie macie pomysłu na świąteczny prezent dla swojej mamy? Myślę, że taki zestaw mógłby być fajnym rozwiązaniem :) Podarujmy sobie chwilę dla siebie...

Jestem ciekawa, czy znacie produkty marki L'biotica? Jakie są Wasze wrażenia?


PS: Gdyby nie udało mi się przygotować nowego posta przed Świętami - już teraz życzę Wam spokojnych, zdrowych, zimowych i rodzinnych Świąt :)




Makijaż sylwestrowy w stylu cat eye | co zrobić, by wyglądał nieskazitelnie całą noc - wskazówki | jak przykleić sztuczne rzęsy?

$
0
0
Cześć!

Ponieważ Sylwester zbliża się wielkimi krokami, chciałabym zaprezentować Wam moją propozycję makijażu sylwestrowego i zdradzić mój sekret na to, by makeup utrzymał się w stanie nienaruszonym przez całą noc. Znajdziecie tu więc tricki makijażowe, które z całą pewnością warto poznać i zastosować - gwarantuję, że odmieni to Wasze makijaż i zapewni nieskazitelny efekt :)

Po pierwsze - pielęgnacja, czyli przygotowanie cery
____________________
Ten krok, choć tak oczywisty, traktowany jest często po macoszemu. A to błąd! Nawet najpiękniej wykonany makijaż nie będzie prezentował się dobrze na nieodpowiednio przygotowanej skórze. Jeśli planujemy większe wyjście, warto nasze przygotowania rozpocząć kilka dni wcześniej, np. od delikatnego peelingu i dogłębnego oczyszczania. Polecam oczyszczające maseczki marki Tołpa,maskę węglową (ja akurat mam tę azjatycką - Pilaten). Gdy nie mamy czasu na takie oczyszczające spa, z pomocą przyjdzie nam żel do mycia twarzy (polecam La Roche Posay Effaclar), ja aktualnie używam pianki Holika Holika Soda Pore Cleansing (na jej temat poczytacie więcej już niedługo - powiem tylko tyle, że rewelacyjnie oczyszcza cerę).


Gdy nasza skóra jest dokładnie oczyszczona, koniecznie musimy ją nawilżyć. Ponieważ ja posiadam cerę mieszaną, w kierunku tłustej, z tym nawilżaniem muszę być bardzo ostrożna. Stosuję więc lekkie kremy nawilżająco-matujące. Moim ostatnim, bardzo tanim, odkryciem jest Eveline Impact 360 (o nim też napiszę więcej już niebawem). Jeśli macie więcej czasu, przed nałożeniem kremu, warto sięgnąć po ulubioną maseczkę nawilżającą (ja polubiłam ostatnio np. tę z marki L'biotica). Gdy chcemy ukryć oznaki zmęczenia, najlepiej sprawdzą się płatki pod oczy. Nie zapominajmy o tym delikatnym obszarze. Pod makijaż najlepiej sprawdzą się lekkie kremy pod oczy (ja uwielbiam mój tani krem oliwkowy z Ziaji).

Po drugie - baza i fixer
____________________
Jeśli Wasza jest problematyczna (tak, jak moja), macie niedoskonałości, nierówności na twarzy, rozszerzone pory, a podkład w ciągu dnia lubi Wam znikać, nie możecie pominąć tego kroku. Dzięki bazie produkty nie tylko będą lepiej się aplikowały, ale Wasza cera stanie się ujednolicona i wygładzona, a pory wypełnione. Baza przedłuży również trwałość makijażu.


Do twarzy polecam z czystym sumieniem bazę Benefit The POREfessional. Mam miniaturkę już od pół roku, jest mega wydajna i nadal się nie skończyła, a używam jej kilka razy w tygodniu. Wystarczy naprawdę minimalna ilość, by uzyskać "efekt Photoshopa". Bazą, może nie tak dobrą, ale również godną polecenia, jest baza matująca z Golden Rose


TRICK!    

By efekt wygładzenia był najlepszy, należy odrobinę bazy rozprowadzić palcami, posuwistymi ruchami - lekko wmasować, tak, jakbyśmy wyrównywały strukturę skóry. Odczekajmy chwilę przed nałożeniem podkładu, by kosmetyk stopił się z naszą cerą i wypełnił pory.

Nie zapominajmy o bazie pod cienie. Dzięki niej cienie nie będą nieestetycznie zbierały się w załamaniach. Cienie będą się lepiej blendowały i zyskają lepszą pigmentację. Polecam bazę pod cienie z Zoevy (tę matową), ja jednak ostatnio wróciłam do cienia w kremie Maybelline Color Tattoo w odcieniu Creme de nude. 


TRICK!

Wiem, że wiele dziewczyn jest niezadowolonych, że Maybelline Color Tattoo szybko zasycha i trudno rozprowadzić ten produkt na powiece. Możemy to bardzo szybko naprawić kropelką Duraline. Wkraplamy ją prosto do słoiczka i rozprowadzamy po powierzchni produktu. Dzięki temu nasza baza zyskuje swoją pierwotną konsystencję oraz jeszcze lepszą trwałość.

Ok, makijaż gotowy, ale czegoś mu brakuje? Chcemy, żeby prezentował się nieskazitelnie i był trwały przez całą noc? Spryskajmy twarz fixerem! Scalimy w ten sposób wszystkie warstwy makijażu, pozbędziemy się efektu pudrowości, a makijaż będzie jeszcze bardziej trwały. Polecam fixer z Inglota - ja mam małą buteleczkę, używam niewielkiej ilości codziennie od ponad pół roku i została mniej więcej połowa - jest więc bardzo wydajna :)

TRICK!
Zamiast fixera możemy zastosować wodę termalną w sprayu - scalimy dzięki temu makijaż i pozbędziemy się efektu pudrowości. Samo scalenie zapewni nam lepszą trwałość.

Po trzecie - sposób aplikacji
____________________
Na własnej skórze przekonałam się, że nie ma lepszego sposobu na aplikację podkładu, niż jego wklepywanie. U mnie najlepiej sprawdza się do tej czynności gąbeczka typu BB (polecam również tę z Real Techniques). Podkład wygląda wtedy jak nasza druga, lepsza skóra, widoczność porów jest zminimalizowana, lepsze jest również krycie - czyli mamy wymarzony efekt Photoshopa bez efektu maski :). Gąbeczka sprawdza się świetnie do wklepania korektora, kremowego konturowania i do... bakingu!


TRICK!
Wypróbuj koniecznie utrwalanie korektora pod oczami za pomocą wilgotnej gąbeczki i sypkiego pudru. Solidną porcję pudru nałóż na wilgotną gąbeczkę i zaaplikuj ruchem wklepującym pod oczami, możesz pozostawić puder na kilka minut, a nadmiar usunąć puchatym pędzlem. Ukryjesz w ten sposób dolinę łez, zagruntujesz korektor i rozjaśnisz te okolice, dzięki czemu zyskasz efekt wypoczętej i promiennej skóry. Polecam do tego celu puder Ben Nye.


Po czwarte - jak przykleić sztuczne rzęsy?

____________________
Moja pierwsza aplikacja sztucznych rzęs trwała całe wieki (a były to tylko połówki...). Obejrzałam wcześniej kilka filmów na YT i wydawało mi się, że jest to banalnie proste. Niestety - klejenie sztucznych rzęs wymaga trochę wprawy, więc jeśli postanowiłaś, że "Twój pierwszy raz" odbędzie się właśnie w Sylwestra, proponuję znaleźć godzinkę choćby dzień wcześniej i trochę potrenować.


Oto kilka rad, które pozwolą uniknąć Wam wpadki:

  • Przede wszystkim - rzęsy najczęściej są trochę za długie, dlatego należy je przyciąć, jeśli w naszym wypadku również tak jest. Odcinamy zawsze całymi segmentami i zawsze od zewnętrznej strony
  • Przed aplikacją postarajmy się uformować je do kształtu naszego oka (pobawmy się trochę i delikatnie je powyginajmy, by przybrały pożądany kształt)
  • Wytuszuj delikatnie swoje rzęsy i podkręć je zalotką.
  • Nakładajmy zawsze minimalną ilość kleju, trochę więcej w zewnętrznym i wewnętrznym kąciku
          TRICK!
          Gdy rzęsy nie chcą się przykleić w wewnętrznym kąciku, dołóż odrobinę kleju i przyklej je
          ponownie, dociskając je w odpowiednim miejscu.
  • Po nałożeniu kleju zawsze odczekaj ok. 30-60 sek., zanim przystąpisz do aplikacji
  • Gdy rzęsy są już ładnie przyklejone, scal je z własnymi rzęsami, np. za pomocą zalotki - zrób to bardzo delikatnie! Dla lepszego efektu wytuszuj rzęsy ponownie.








Makijaż:
baza - Benefit the POREfessional
baza pod cienie - Maybelline Color Tattoo (creme de nude)
brwi - pomada Inglot nr 19, żel do brwi z Golden Rose
podkład - Revlon CS 150 + Catrice HD Liquid Coverage 010
bronzer - Kobo Nubian Desert
róż - Zoeva Pink Spectrum
rozświetlacz - Mary Lou Manizer
cienie - Inglot (kolekcja what a spice) + cień foliowy MUR (rose gold)
fixer - Inglot
rzęsy - Ardell Baby Demi
usta - K*Lips (lovely lips)

I to byłoby wszystko na dziś, jak podoba się Wam makijaż? Mam nadzieję, że ten post okaże się dla Was przydatny :) Koniecznie dajcie znać, co zamierzacie zmalować w tym roku na Sylwestra. :)


Podsumowanie roku 2016 | Pierwszy rok blogowania!

$
0
0
Szaleństwa sylwestrowe już za nami, rok 2016 właśnie przeszedł do historii. Jest to dobry moment na to, by spojrzeć z odrobiną dystansu na to, co się w tym, minionym już, roku wydarzyło. Do tej pory nigdy nie robiłam planów, ani postanowień na nowy rok. Nigdy też nie zastanawiałam się nad podsumowaniami. Dlatego chciałabym po raz pierwszy podzielić się z Wami moimi przemyśleniami, jaki był ten 2016 rok dla mnie.

Pierwszy rok działalności mojego bloga
__________________
O założeniu bloga myślałam wiele razy, wiele, wiele lat wcześniej. Zawsze uwielbiałam pisać. Jako mała dziewczynka pisałam opowiadania, które też sama ilustrowałam, pisywałam też do szkolnych gazetek. W liceum wybrałam nawet klasę humanistyczno-dziennikarską, z podziwem przyglądałam się pracy takich wybitnych reporterów, jak ś.p. Waldemar Milewicz i byłam przekonana, że kiedyś też zostanę dziennikarzem. Życie potoczyło się trochę inaczej, ale ta pasja gdzieś we mnie pozostała



Dlaczego blog urodowo-lifestylowy? Strefa beauty była mi zawsze bardzo bliska, dlatego postanowiłam połączyć swoje pasje. Na początku miałam wiele obaw związanych z wyborem tematyki bloga. Na szczęście przekonanie o tym, że świat kosmetyków jest zarezerwowany dla pustych dziewczyn, które nie mają w życiu innych zmartwień, niż położenie na swoje buźki solidnej porcji tapety, odchodzi już do lamusa. Temat kosmetyków, ich właściwości, odpowiedniego ich dobierania, zapoznawania się z ich możliwościami, formułami, może być naprawdę fascynujący. Osoby związane z szerokopojętą branżą kosmetyczną są w pewnym sensie wizjonerami, trendsetterami. Najbardziej znane "beauty guru", mają ogromny wpływ na rzesze kobiet, współpracują z wielkimi markami, tworzą, uczą o pielęgnacji skóry, sztuce makijażu. A niektóre prace osób zajmujących się wizażem (wielu w tym gronie wybitnie utalentowanych mężczyzn) posiadają walory artystyczne na najwyższym poziomie. 

Nazwa "julialoveslife" jest trochę dziełem przypadku. Nie chcę szufladkować bloga jako stricte urodowego, mam nadzieję, że w tym roku w pozostałych zakładkach pojawi się jeszcze więcej ciekawych tematów :)

W ciągu niecałego roku blogowania zyskałam 210 obserwatorów, ale przecież nie ilość, a jakość się liczy. Bardzo Wam więc dziękuję, za to, że jesteście, komentujecie, wchodzicie w interakcje. Za każde dobre słowo, cenną radę lub uwagę - dziękuję. I cieszę się, że chcecie tworzyć to miejsce razem ze mną :)


Kiedy zakładałam bloga nie przypuszczałam, że będę miała okazję współpracować z tyloma wspaniałymi markami kosmetycznymi. Chciałabym Was zapewnić, że wszystkie recenzje oparte są na moich własnych przemyśleniach. Najmilej wspominam współpracę z markami Yase Cosmetics, Indigo i kuferek-niespodziankę od Miss Sporty :) Dodam też, że większość prezentowanych na blogu produktów kupuję za własne pieniądze. Wszystkie opinie, które tu znajdziecie, są w 100% szczere :)

W nowym roku chciałabym również wziąć udział w jakiejś fajnej konferencji, np. Meet Beauty i móc wreszcie spotkać Was na żywo. 

Trochę prywaty, czyli co u mnie
__________________
Z natury nie jestem osobą zbyt wylewną, dlatego na blogu i w social mediach staram się nie poruszać wątków osobistych. Jeśli się czymś dzielę, wynika to z mojej osobistej potrzeby. Tak właśnie było w przypadku mojej przeprowadzki do Warszawy. Zmiana miasta z urokliwego, ale jednak dość "kameralnego" Lublina i zamieszkanie w stolicy było dla mnie ogromnym przeżyciem. Muszę Wam się w tym miejscu przyznać, że nie zdążyłam jeszcze zapoznać się z topografią miasta, nie poruszam się jeszcze swobodnie po ulicach Warszawy i bardzo często korzystam z pomocy nawigacji w telefonie (która czasem niestety lubi płatać figle). Jednocześnie wiem, że to miasto ma swoją piękną historię, jest tu tyle nieodkrytych przeze mnie jeszcze miejsc, że jak tylko zrobi się trochę cieplej, wyruszę zwiedzać! 


Jak żyje się w Warszawie? Szybko. Tłumy ludzi, w których można poczuć się jak mały, szary człowieczek, który jest tylko trybikiem w jakiejś wielkiej machinie. W Lublinie ludzie mniej się spieszą, do pokonania są mniejsze dystanse (w Warszawie dojazdy zajmują mi łącznie ok. 2 godziny). Ale jednocześnie to miasto po prostu tętni życiem. Kiedy już przyzwyczajamy się do rytmu miasta, możemy czerpać z niego energię :) 

Jeśli znacie ciekawe miejsca w stolicy, może niekoniecznie te znane z przewodników, koniecznie dajcie znać!

Czego sobie życzę w 2017 roku?
__________________
Nowy, 2017 rok będzie dla mnie wyjątkowy. Po pierwsze - w czerwcu wychodzę za mąż. Chyba nie jestem jednak kobietą, która od najmłodszych lat marzyła o weselu na 500 osób, sukni-bezie, która koniecznie musi wydawać z siebie charakterystyczny dźwięk (coś w rodzaju szumu, szelestu) podczas nawet najmniejszego ruchu. Będzie skromnie, w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół, ale tak czy owak, czeka mnie kilka miesięcy przygotowań.  Moim wielkim marzeniem jest podróż poślubna, w miejsce, gdzie jest bardzo ciepło, świeci słońce, można i poleżeć na plaży i pozwiedzać. Mam też ogromną nadzieję, że jeszcze w 2017 roku zamieszkamy z narzeczonym w naszym własnym "M".


To już wszystko na dziś. Życzę Wam wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku! Koniecznie dajcie znać, czy macie już jakieś noworoczne postanowienia lub plany? Jeśli na Waszych blogach ukazał się post z podsumowaniem - napiszcie - chętnie do Was zajrzę :)

Odkrycia roku 2016 | (nie tylko) kosmetyczni ulubieńcy

$
0
0
Kochani,

przez ponad tydzień nosiłam się z zamiarem przygotowania posta o kosmetycznych ulubieńcach roku 2016. Wpis jednak stał się tak obszerny, że nikt o zdrowych zmysłach nie przeczytałby go do końca. Dlatego postanowiłam nieco zmienić i urozmaicić formułę. Dziś opowiem Wam o moich odkryciach 2016 roku, ale... nie tylko kosmetycznych. Przygotujcie sobie herbatę i... zaczynamy!



 Po pierwsze - mat na ustach!
__________________
Dziś trudno w to uwierzyć nawet mnie samej, ale jeszcze nie tak dawno nie przepadałam, ba, nie znosiłam kolorowych produktów do ust. Wszelkie błyszczyki i pomadki kojarzyły mi się z nieprzyjemną lepkością, zostawianiem śladów na szklankach i przyklejaniem włosów do ust. A najbardziej irytujące było rozmazywanie i totalny brak trwałości. Wszystko jednak się diametralnie zmieniło, gdy po raz pierwszy zdecydowałam się na matową pomadkę. Aksamitne wykończenie, trwałość, a przede wszystkim brak wszystkich negatywnych odczuć związanych z noszeniem koloru na ustach.



Moje ulubione produkty do ust w 2016:

Po drugie - puder sypki działa cuda!
__________________
W minionym roku znalazłam swój zestaw do zadań specjalnych. Puder ryżowy Paese, który całkiem dobrze radził sobie z utrzymywaniem matu oraz małe cudeńko (odsypka 10g wystarczyła na prawie cały rok) - osławiony puder Ben Nye, który stosuję do utrwalenia korektora pod oczami. Nakładany wilgotną gąbką daje nieskazitelny efekt, rozświetla spojrzenie, ukrywa "dolinę łez" i zapobiega zbieraniu się korektora w zmarszczkach i załamaniach. Nie przesusza, nie tworzy skorupy, ani efektu ciasta. Jeśli jeszcze nie próbowałyście - polecam!


Po trzecie - Catrice zaskakuje!
__________________
Nie mogłam nie wspomnieć o dwóch produktach "widmo", o których większość zapewne słyszała, ale tak trudno je zdobyć. Jeśli chodzi o korektor Catrice Liquid Camouflage i podkład Catrice HD Liquid Coverage - szafy świecą pustkami, ciężko je dorwać również w drogeriach internetowych. Dlaczego produkty o świetnym kryciu, bardzo dobrej trwałości, a co najważniejsze, pięknie wyglądające na skórze, są tak trudno dostępne? Catrice stworzyło dwa produkty niemal idealne. Niemal, bo niestety, obydwa oksydują i najjaśniejsze kolory mogą okazać się dla bladziochów za ciemne. A szkoda! 
Marka Catrice z pewnością zauważyła, jak wielkim zainteresowaniem cieszą się te dwie serie. Dlaczego do tej pory nie udało się uzupełnić zapasów, by popyt nie był znacząco wyższy niż podaż? To pytanie stawiamy sobie chyba wszystkie. Marko Catrice, jeżeli nas słyszycie - zróbcie coś z tym! 

Po czwarte - cienie warte grzechu!
__________________
Kiedy w sieci zobaczyłam pierwsze zajawki dotyczące nowej palety od Too Faced, czyli Sweet Peach, moje serce nie zabiło szybciej. Nie do końca też rozumiałam ten cały "hype", jeśli chodzi o tę paletę, dziwiło mnie, że w istocie tak mało jest w niej kolorów typowo brzoskwiniowych. Ale kiedy przypadkiem (taaak, przypadkiem...) trafiłam do Sephory, akurat kilka dni po jej premierze, zobaczyłam na żywo te kolory, poczułam zapach - przepadłam! W głowie miałam tysiące pomysłów na wykorzystanie tych owocowych, soczystych, letnich odcieni. Konsystencja masełka, łatwość łączenia kolorów, blendowania, pigmentacja. Jestem przekonana, że to najbardziej udana paleta marki Too Faced. Jeśli lubicie brzoskwiniowe klimaty - mam dobrą wiadomość: właśnie ponownie pojawiła się w Sephorach i to tym razem na stałe! :)





Muszę również pochwalić naszego polskiego Inglota za  c u d o w n ą  kolekcję What a Spice! Aksamitne, masełkowate maty o nieziemskiej wręcz pigmentacji. Praca z nimi to prawdziwa przyjemność. Kolory wpisujące się w najnowsze trendy, których wcześniej mocno brakowało w ofercie Inglota. Ciepłe brązy, rude czerwienie, a nawet piękny, ciepły fiolet. Jakością nie ustępują 
chociażby cieniom Makeup Geek. Nic, tylko brać, nawet w ciemno!

Po piąte - relaks z Youtubem!
__________________
Regularnie oglądam tylko kilka kanałów, ale to nie o nich dzisiaj będzie mowa. Owszem, śledzę aktywność wielu sławnych beauty guru (Nikkie Tutorials, Jaclyn Hill, Desi Perkins, czy też Maxineczkę, Katosu, Red Lipstick Monster), ale największą frajdą jest dla mnie trafić na mniej znany, ale bardzo wartościowy kanał. 


jakby niepaczec - to kanał serialowy, o bardzo wysokim poziomie merytorycznym, ale jednocześnie przyjazny i miły w odbiorze. Bardzo lubię ich styl wypowiedzi, znajomość tematu, docenianie również niszowych produkcji. Jeśli jeszcze ich nie znacie - zapraszam do oglądania :)

Niediegetyczne - kanał, którego tematyka krąży przede wszystkim wokół według zagadek kryminalnych. Podoba mi się krótka forma - kilkuminutowe, syntetyczne nagrania przedstawiające ciekawe historie.

Agasava - sympatyczna, utalentowana dziewczyna, która jako jedna z niewielu ma zdrowe podejście do wszelkich trendów makijażowych. Powiew normalności na urodowym Youtube!

Klaudia Łepkowska - co prawda obecnie nie jestem z jej kanałem na bieżąco, ale odkryłam ją w 2016 roku i od razu bardzo miło mi się jej słuchało. Inteligentna, elokwentna dziewczyna :)

Vroobelek - oglądam co prawda dość rzadko, ale kiedy czas pozwoli, lubię sobie posłuchać Billie Sparrow, która chyba nadaje na podobnych falach co ja. Krótka forma, szczerość, fajne poczucie humoru i dystans do siebie - właśnie to najbardziej w niej cenię. 

Po szóste - dlaczego nie iPhone?
__________________
Na wstępie spieszę wyjaśnić, że absolutnie nie mam nic do produktów z logiem nadgryzionego jabłka! Kiedy moja Xperia Z1 Compact po dwóch latach bezawaryjnego użytkowania zaczęła odmawiać posłuszeństwa, postanowiłam, że kupię swojego pierwszego iPhone'a i właściwie byłam już zdecydowana. Jednak kiedy porównałam aparaty w iPhonie i Samsungu Galaxy S7 - przepadłam. Samsung całkowicie wymiótł! Ultraszybki autofocus, ilość zachowanych szczegółów, głębia (ładnie rozmyte tło lub nawet efekt bokeh jest do osiągnięcia), aparat świetnie radzi sobie nawet w złych warunkach oświetleniowych.



Poza tym ekran Super Amoled oraz wysoka rozdzielczość sprawiły, że wyświetlacz również pozytywnie się wyróżniał. Mimo, że wiele osób narzeka na Androida, to ja lubię ten system. Mój Galaxy S7 chodzi idealnie, aplikacje ładują się błyskawicznie, internet hula aż miło, bateria wytrzymuje 1.5 dnia przy intensywnym użytkowaniu. Na wysokim poziomie stoją inne multimedia - wysoka jest jakość odtwarzanego dźwięku. Pomimo, że nigdy nie byłam fanką Samsungów, a designem przypominały mi... mydelczniczkę, to melduję się jako bardzo zadowolona użytkowniczka Siódmej Galaktyki i wszystkim niezdecydowanym mogę ten model gorąco polecić.

To już wszystko na dziś :) Kto dotrwał do końca? Koniecznie podzielcie się swoimi odkryciami roku 2016! 

Bądźcie ze mną na bieżąco - obserwujcie mnie na IG!

Viewing all 104 articles
Browse latest View live